-Bardzo się bałem… Bo nie byłem pewien.
Siedziałam
w pałacowym ogrodzie, lekko oparta o dawnego zdrajcę, mojego
przyjaciela-nieprzyjaciela, którego kochałam mocniej niż własnego brata.
Rafael.
Powiedział
mi, że nic się nie zmieniłam; nie miał racji. Zmieniłam się, tak jak on w ciągu
tych ośmiu lat, podczas których musiał jakoś radzić sobie w tym świecie.
Podobnie jak Kaspian, wyglądał starzej, choć przecież jeszcze nie powinien.
Miał w sobie więcej kpiny, więcej jakiejś zimnej powagi…
A
jednocześnie był bardziej gniewny. Błyszczały mu oczy, kiedy tańczyliśmy i
kiedy przestaliśmy, zmęczeni i przekonani, że jeszcze jeden taniec i nie
będziemy mogli się zatrzymać.
Nie
chciałam wracać do zamku i czułam, że Rafael też nie chce mnie opuszczać. Nie
po tym, co zaszło. Nie po takim tańcu,
nie po tym, jak mnie dotykał, jak całował, jak robił wszystkie te rzeczy,
którymi tylko mężczyzna może doprowadzić kobietę do
-Nie byłeś pewien czego?
Patrzyliśmy
w stronę morza, wyprostowani i dumni, zupełnie, jakbyśmy nie znali wszystkich
niskich uczuć, wypierających te wzniosłe, dobre i piękne. Zupełnie,
jakbyśmy w tamtej chwili nie czuli się
najniższymi- bo najprostszymi, rządzonymi tylko przez ciało- ludźmi na świecie.
-Czy będę mógł jeszcze raz… no nie wiem. Chyba… znaleźć
się… trochę bliżej nieba.
Oderwałam
wzrok od fal i spojrzałam na Rafaela. Zarys jego twarzy powoli zamazywał się w
mroku.
-Ale przecież nie ma nieba.
-Nie, Zuzanno. Niebo jest. Po prostu nie było nikogo, kto
mógłby nas do niego wpuścić.
Mimowolnie
otworzyłam usta, patrząc na niego w jakimś specyficznym rodzaju objawienia.
Patrząc na tamten moment z tego punktu, w którym jestem teraz, mam wrażenie, że
to była chwila, gdzie zrozumiałam, co tak naprawdę napędza Rafaela.
Zrozumiałam
całą jego frustrację, jego gniew, niespełnienie i rozczarowanie, mękę, w jakiej
musiał ciągle żyć. Zrozumiałam- poczułam-
jego ból.
I
kiedy otworzyłam usta, żeby ubrać to w słowa, wszystko to uleciało w jednej
sekundzie. Przestałam współodczuwać. Skończyłam rozumieć równie szybko, jak to
pojęłam.
A
jednak był to właśnie ten moment, w którym wybaczyłam Rafaelowi wszystko.
***
Oczywiście
fakt, że Rafael miał w moim sercu specjalne miejsce nie oznaczał, że jego
diabolicznemu rodzeństwu również zostały wybaczone wszystkie grzeszki.
On i
ona. Bezimienni brat i siostra, poróżnieni w dzieciństwie, z Rafaelem
sprzymierzyli się w dorosłym życiu, by realizować swoje własne cele. A ponieważ
każde z nich miało pewną niewytłumaczalną, nadprzyrodzoną zdolność, wydawać by
się mogło, że tej rodzinie po prostu musi się udać.
Ale
się nie udało. Bo umarłam. A po mojej śmierci Rafael nie był w stanie walczyć
już o ideały swojego rodzeństwa.
Podczas
naszego drugiego, przedłużonego nieco mocą boskiego Aslana pobytu w Narnii, w
sąsiednim państwie wybuchła wojna. Tę wojnę rozpętał brat Rafaela, najpierw
uwodząc księżniczkę Gallem, a potem księżniczkę Hope, co sprawiło, że dwie
siostry, toczące spór o tron, dodatkowo zwróciły się przeciwko sobie.
Ker-Paravel opowiedział się po stronie Hope, moi bracia i Kaspian pojechali
bronić granic, a samą zainteresowaną Kaspian powierzył mojej opiece w zamku,
chcąc tym samym zatrzymać mnie za bezpiecznymi murami stolicy. Jednak podczas
walk ta zła siostra- Gallem- bohatersko zwróciła się przeciwko swoim
poplecznikom, kiedy ci zorganizowali zamach na Kaspiana i to ona przyjęła na
siebie cios. Hope, dobra i przykładna dziewczyna, najwidoczniej nie miała do
złej siostry aż takiego żalu, bo natychmiast pojechała na front, by zaopiekować
się chorą. Stwierdziłam wtedy, że tego już za wiele. Po prostu wsiadłam na
konia i ruszyłam w drogę, by raz na zawsze zakończyć te bezsensowne walki,
jednak nie byłam najszczęśliwszym jeźdźcem świata. Umarłam, po czym wróciłam do
Anglii, by ostatecznie znaleźć się znowu w Narnii, kraju, który na dobrą sprawę
zabił mnie niejeden raz.
A co
takiego zrobiła siostra Rafaela? Co złego wydarzyło się przez nią?
Nie
wiedziałam.
Nie
pamiętałam.
Nie
miałam pojęcia, jak wygląda, kim jest, co potrafi. Kojarzyła mi się z jasnym,
delikatnym blaskiem, z mleczną poświatą, miękko wypełniającą przestrzeń, tak
jak Rafael w mojej wyobraźni był czymś w rodzaju wielkiego wybuchu, dającego
dużo światła i ciepła… Przez sekundę.
Przez
resztę czasu był moim przyjacielem.
***
Wróciłam
do zamku dopiero wtedy, kiedy zrobiło się naprawdę zimno. Rafael
niespodziewanie pocałował mnie w usta na pożegnanie, po czym uśmiechnął się i
rozpadł w złoty pył, który oprószył moją suknię i włosy. Otrzepałam się na
tyle, na ile mogłam, po czym- próbując nie zwracać uwagi na mdlące ssanie w
żołądku na samą myśl o tym, co muszę zrobić- przekroczyłam próg sali balowej.
Goście
bawili się w najlepsze, upojeni już porządnie muzyką, tańcem i alkoholem. Panie
odrzuciły wachlarze, panowie z rumieńcami próbowali dotrzymać im tempa. W całym
pomieszczeniu czuć było mocny zapach ludzi.
Chwilę
postałam w progu, obserwując tłum zamożnych, poważnych, statecznych ludzi,
nagle pozbawionych hamulców. Nigdy jeszcze nie zostałam na żadnym królewskim
przyjęciu do tak późnej pory- zwykle ulatnialiśmy się chyłkiem z Kaspianem do
naszej wspólnej komnaty, ewentualnie znikałam gdzieś z Łucją, jeśli król był
zajęty ważnymi sprawami. Taki widok stanowił dla mnie coś nowego.
Właściwie
było to całkiem zabawne. Gorzkie, ale jednak zabawne.
Kiedy
napatrzyłam się już dość na obcych ludzi, zaczęłam szukać w tłumie znajomych
twarzy- mojego rodzeństwa, króla albo chociaż Diany. I chociaż raz po raz
omiatałam wzrokiem salę, nigdzie nie mogłam dostrzec nikogo, kogo bym znała.
Zaczepiłam
jedną ze służek, która akurat przechodziła obok mnie ze srebrną tacą. Zanim
odpowiedziała na moje pytanie, zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i
dygnęła grzecznie, starając się nie patrzeć mi w oczy.
-Królowie udali się na spotkanie Rady- powiedziała,
uparcie unikając mojego spojrzenia. Uniosłam brwi.-A Jej Wysokość Królowa Łucja
oraz Jaśnie Pani Diana chyba udały się już na spoczynek.
-Dawno zaczęła się ta narada?- spytałam.
-Dawno, Wasza Wysokość. Ma się już chyba ku końcowi.
Zawahałam
się, niepewna, co mam teraz zrobić.
Z
jednej strony mogłam poczekać, aż zebranie Rady się skończy i porozmawiać z
Kaspianem. Widziałam wystarczająco dużo razy, jak męczą go te wieczne narady,
to mówienie o niczym, to przekonywanie wszystkich tych bardzo-mądrych-ludzi do
tego, że ich rozwiązania nie będą najlepsze dla kraju by wiedzieć, w jakim
stanie wróci. I jak mocno będzie potrzebował wsparcia, czyjejś obecności, aby
wyjść z tego nastroju.
Ma Dianę
Faktycznie, miał Dianę. Ale
czy Diana, młoda, niedoświadczona, pokorna, uległa jest w stanie zrozumieć,
czego oczekuje król? Czy po prostu zostawi go w spokoju, by męczył się z tym
sam, by jego własne myśli doprowadziły go do szału? Gdybym miała zgadywać, tak
właśnie by było. Diana nie była idealną kandydatką na przyjaciółkę.
Z
drugiej strony, mogłam przecież pójść do Edmunda. Jemu jednemu mogłabym
powiedzieć o Rafaelu, miałam też pewność, że opowiedziałby mi, jak było na tym
zebraniu Rady. Edmund był moim lekarstwem na zmęczenie, istniał dla mnie tak
samo, jak ja istniałam dla Kaspiana, przynajmniej w zamierzchłych czasach.
Jakby wiedział, czego oczekuję i mi to zapewniał. Więc mogłam iść do mojego
młodszego brata, by poczuć się… lepiej?
Tylko
że wcale nie czułam się źle. I była taka jedna osoba- a właściwie dwie- które
umiałyby zepsuć mi mój nastrój. Piotr i Diana, dwoje ludzi, z którymi moje
relacje pozostawiały wiele do życzenia, a z którymi (a przynajmniej z Piotrem)
absolutnie nie powinny tak wyglądać. Czy gdybym poszła do Piotra i porozmawiała
z nim szczerze, odzyskałabym mojego
starszego brata? Czy gdybym poszła do Diany, zrozumiałabym?
Mogłam również iść do Łucji.
Położyć się obok niej, spytać, jak się bawiła, jak czuje się z tym, że ludzie
zaczynają doceniać to, że nie jest już dzieckiem, tylko kobietą. Mogłam
sprawić, by nie była samotna, mogłam być jej matką, opiekunką, powierniczką.
Aż wreszcie doszło do mnie, że
przeceniam wartość rozmowy. Że Piotr wymówiłby się zmęczeniem, Edmund słuchałby
tylko z ironicznym uśmiechem, nie mówiąc nic, a Łucja pewnie i tak nie
powiedziałaby mi wiele. Moje wyobrażenia rzadko kiedy pokrywały się z
rzeczywistością.
Pozostała mi więc tylko jedna
osoba, osoba, do której wiedziałam, że pójdę, nawet bez tych wszystkich rozmyślań
o tym, co mogłoby się stać. Podziękowałam służce i podążyłam do komnaty
Kaspiana, by zastał mnie tam, gdy zebranie Rady dobiegnie końca.
***
Kaspian
był tak zmęczony, że nawet się nie zdziwił, kiedy zobaczył mnie, siedzącą na
jego łóżku. Uśmiechnęłam się do niego ze współczuciem.
-Jak się czujesz?
-Fatalnie- odparł. Podszedł do swojego łoża z drugiej
strony, po czym opadł na nie twarzą w dół. Odwróciłam się do niego przodem i
pogłaskałam go po ramieniu.-Dlaczego niektórzy ludzie mają takie problemy...?- spytał. Odwrócił twarz w moją stronę, by nie oddychać
w poduszkę; miał zamknięte oczy. Wciągał powietrze powoli, jakby był na granicy
snu.
Przysunęłam
się do niego jeszcze bliżej i zaczęłam masować mu ramiona. Na początku miał tak
spięte mięśnie, że z ledwością mogłam nimi poruszyć, lecz stopniowo zaczął się
rozluźniać. Dotykałam go delikatnie, subtelnie, po kobiecemu, wszystko po to,
aby go uspokoić. Po kilku chwilach odezwał się znowu, jednak jego głos
zabrzmiał nieco jaśniej.
-Jesteś… aniołem… Wiesz?
-Mhm- mruknęłam, przeciągając nieco spółgłoski.
-Ci Radni… czasami myślę, że oni tak naprawdę są… Mają
takie wymyślone rzeczy, takie głupoty… Dlaczego ja mam się tym zajmować? Piotr…
wychodził z siebie… Widziałem to… Ale się nie odzywał… Za to Edmund… walczył,
jak lew… Momentalnie przestali go lubić…
Zaśmiałam
się. Na dźwięk mojego śmiechu Kaspian również uśmiechnął się blado. Kiedy
wyczuł, że kończę go masować, potrząsnął głową. Jego czarne loki opadły mu na
twarz.
-Nie… nie przestawaj...
-Dobrze.
Usiadłam
sobie nieco wygodniej i ponownie zaczęłam rozmasowywać jego ramiona. Teraz szło
mi to daleko lepiej, kiedy nie był już taki usztywniony.
-Dlaczego… tu przyszłaś… Zuzanno?- wymruczał.
-Bo wiedziałam, jak się będziesz czuł, Kaspianie.
Przytaknął.
-Zawsze… wiedziałaś, prawda?
Miał
taki uroczy głos. Hipnotyzująco-mruczący, jaki mają tylko ludzie, którzy są
bardzo zmęczeni, a którzy odczuwają jednocześnie jakąś przyjemność.
-Tak, Kaspianie. Zawsze wiedziałam.
Kaspian
milczał dłuższą chwilę, jednak kiedy byłam już święcie przekonana, że zasnął,
westchnął ciężko i rzekł:
-Nie przejmuj się, gdybym dziś poszedł się zabić.
-Nawet tak nie mów.
Pokręcił
tylko głową, nie otwierając oczu.
-Mam dziś spać tutaj?- spytałam.
-A mogłabyś?- spytał, z powrotem swoim sennym głosem.
Nie
odpowiedziałam mu, tylko zrzuciłam buty i ułożyłam się obok niego.
-Nie przebierzesz się?
-I tak nigdy w życiu nie założę już tej sukni.
-Szkoda, bo… jest bardzo… ładna.
Uśmiechnęłam
się, nieco z premedytacją chuchając delikatnie na Kaspiana.
-Nie idź się zabijać, dobrze?
-Dobrze.
Znów
nie odzywaliśmy się dłuższą chwilę. Leżałam twarzą do króla, jednak patrzyłam w
punkt ponad jego ramieniem, ruszającym się w górę i w dół w rytm jego oddechu.
Wpatrywałam się w migoczący płomień świeczki. A im dłużej patrzyłam, tym
większe miałam poczucie, że to jest najbardziej realna rzecz tej chwili.
Nic więcej nie należało już do tego świata.
__________________________________
Joł wszystkim.
__________________________________
Joł wszystkim.
Wróciłam. Z pewnego miasta, z pewno konkursu, z pewnego stanu. Wróciłam i nic już nie jest tak samo.
Czy ktoś mógłby mnie przytulić? Bardzo proszę.