poniedziałek, 29 kwietnia 2013

[10] Bal część II: Dotyk





-Bardzo się bałem… Bo nie byłem pewien.
                Siedziałam w pałacowym ogrodzie, lekko oparta o dawnego zdrajcę, mojego przyjaciela-nieprzyjaciela, którego kochałam mocniej niż własnego brata.
                Rafael.
                Powiedział mi, że nic się nie zmieniłam; nie miał racji. Zmieniłam się, tak jak on w ciągu tych ośmiu lat, podczas których musiał jakoś radzić sobie w tym świecie. Podobnie jak Kaspian, wyglądał starzej, choć przecież jeszcze nie powinien. Miał w sobie więcej kpiny, więcej jakiejś zimnej powagi…
                A jednocześnie był bardziej gniewny. Błyszczały mu oczy, kiedy tańczyliśmy i kiedy przestaliśmy, zmęczeni i przekonani, że jeszcze jeden taniec i nie będziemy mogli się zatrzymać.
                Nie chciałam wracać do zamku i czułam, że Rafael też nie chce mnie opuszczać. Nie po tym, co zaszło. Nie po takim tańcu, nie po tym, jak mnie dotykał, jak całował, jak robił wszystkie te rzeczy, którymi tylko mężczyzna może doprowadzić kobietę do
-Nie byłeś pewien czego?
                Patrzyliśmy w stronę morza, wyprostowani i dumni, zupełnie, jakbyśmy nie znali wszystkich niskich uczuć, wypierających te wzniosłe, dobre i piękne. Zupełnie, jakbyśmy  w tamtej chwili nie czuli się najniższymi- bo najprostszymi, rządzonymi tylko przez ciało- ludźmi na świecie.
-Czy będę mógł jeszcze raz… no nie wiem. Chyba… znaleźć się… trochę bliżej nieba.
                Oderwałam wzrok od fal i spojrzałam na Rafaela. Zarys jego twarzy powoli zamazywał się w mroku.
-Ale przecież nie ma nieba.
-Nie, Zuzanno. Niebo jest. Po prostu nie było nikogo, kto mógłby nas do niego wpuścić.
                Mimowolnie otworzyłam usta, patrząc na niego w jakimś specyficznym rodzaju objawienia. Patrząc na tamten moment z tego punktu, w którym jestem teraz, mam wrażenie, że to była chwila, gdzie zrozumiałam, co tak naprawdę napędza Rafaela.
                Zrozumiałam całą jego frustrację, jego gniew, niespełnienie i rozczarowanie, mękę, w jakiej musiał ciągle żyć. Zrozumiałam- poczułam- jego ból.
                I kiedy otworzyłam usta, żeby ubrać to w słowa, wszystko to uleciało w jednej sekundzie. Przestałam współodczuwać. Skończyłam rozumieć równie szybko, jak to pojęłam.
                A jednak był to właśnie ten moment, w którym wybaczyłam Rafaelowi wszystko.
***

                Oczywiście fakt, że Rafael miał w moim sercu specjalne miejsce nie oznaczał, że jego diabolicznemu rodzeństwu również zostały wybaczone wszystkie grzeszki.
                On i ona. Bezimienni brat i siostra, poróżnieni w dzieciństwie, z Rafaelem sprzymierzyli się w dorosłym życiu, by realizować swoje własne cele. A ponieważ każde z nich miało pewną niewytłumaczalną, nadprzyrodzoną zdolność, wydawać by się mogło, że tej rodzinie po prostu musi się udać.
                Ale się nie udało. Bo umarłam. A po mojej śmierci Rafael nie był w stanie walczyć już o ideały swojego rodzeństwa.
                Podczas naszego drugiego, przedłużonego nieco mocą boskiego Aslana pobytu w Narnii, w sąsiednim państwie wybuchła wojna. Tę wojnę rozpętał brat Rafaela, najpierw uwodząc księżniczkę Gallem, a potem księżniczkę Hope, co sprawiło, że dwie siostry, toczące spór o tron, dodatkowo zwróciły się przeciwko sobie. Ker-Paravel opowiedział się po stronie Hope, moi bracia i Kaspian pojechali bronić granic, a samą zainteresowaną Kaspian powierzył mojej opiece w zamku, chcąc tym samym zatrzymać mnie za bezpiecznymi murami stolicy. Jednak podczas walk ta zła siostra- Gallem- bohatersko zwróciła się przeciwko swoim poplecznikom, kiedy ci zorganizowali zamach na Kaspiana i to ona przyjęła na siebie cios. Hope, dobra i przykładna dziewczyna, najwidoczniej nie miała do złej siostry aż takiego żalu, bo natychmiast pojechała na front, by zaopiekować się chorą. Stwierdziłam wtedy, że tego już za wiele. Po prostu wsiadłam na konia i ruszyłam w drogę, by raz na zawsze zakończyć te bezsensowne walki, jednak nie byłam najszczęśliwszym jeźdźcem świata. Umarłam, po czym wróciłam do Anglii, by ostatecznie znaleźć się znowu w Narnii, kraju, który na dobrą sprawę zabił mnie niejeden raz.
                A co takiego zrobiła siostra Rafaela? Co złego wydarzyło się przez nią?
                Nie wiedziałam.
                Nie pamiętałam.
                Nie miałam pojęcia, jak wygląda, kim jest, co potrafi. Kojarzyła mi się z jasnym, delikatnym blaskiem, z mleczną poświatą, miękko wypełniającą przestrzeń, tak jak Rafael w mojej wyobraźni był czymś w rodzaju wielkiego wybuchu, dającego dużo światła i ciepła… Przez sekundę.
                Przez resztę czasu był moim przyjacielem.
***



                Wróciłam do zamku dopiero wtedy, kiedy zrobiło się naprawdę zimno. Rafael niespodziewanie pocałował mnie w usta na pożegnanie, po czym uśmiechnął się i rozpadł w złoty pył, który oprószył moją suknię i włosy. Otrzepałam się na tyle, na ile mogłam, po czym- próbując nie zwracać uwagi na mdlące ssanie w żołądku na samą myśl o tym, co muszę zrobić- przekroczyłam próg sali balowej.
                Goście bawili się w najlepsze, upojeni już porządnie muzyką, tańcem i alkoholem. Panie odrzuciły wachlarze, panowie z rumieńcami próbowali dotrzymać im tempa. W całym pomieszczeniu czuć było mocny zapach ludzi.
                Chwilę postałam w progu, obserwując tłum zamożnych, poważnych, statecznych ludzi, nagle pozbawionych hamulców. Nigdy jeszcze nie zostałam na żadnym królewskim przyjęciu do tak późnej pory- zwykle ulatnialiśmy się chyłkiem z Kaspianem do naszej wspólnej komnaty, ewentualnie znikałam gdzieś z Łucją, jeśli król był zajęty ważnymi sprawami. Taki widok stanowił dla mnie coś nowego.
                Właściwie było to całkiem zabawne. Gorzkie, ale jednak zabawne.
                Kiedy napatrzyłam się już dość na obcych ludzi, zaczęłam szukać w tłumie znajomych twarzy- mojego rodzeństwa, króla albo chociaż Diany. I chociaż raz po raz omiatałam wzrokiem salę, nigdzie nie mogłam dostrzec nikogo, kogo bym znała.
                Zaczepiłam jedną ze służek, która akurat przechodziła obok mnie ze srebrną tacą. Zanim odpowiedziała na moje pytanie, zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i dygnęła grzecznie, starając się nie patrzeć mi w oczy.
-Królowie udali się na spotkanie Rady- powiedziała, uparcie unikając mojego spojrzenia. Uniosłam brwi.-A Jej Wysokość Królowa Łucja oraz Jaśnie Pani Diana chyba udały się już na spoczynek.
-Dawno zaczęła się ta narada?- spytałam.
-Dawno, Wasza Wysokość. Ma się już chyba ku końcowi.
                Zawahałam się, niepewna, co mam teraz zrobić.
                Z jednej strony mogłam poczekać, aż zebranie Rady się skończy i porozmawiać z Kaspianem. Widziałam wystarczająco dużo razy, jak męczą go te wieczne narady, to mówienie o niczym, to przekonywanie wszystkich tych bardzo-mądrych-ludzi do tego, że ich rozwiązania nie będą najlepsze dla kraju by wiedzieć, w jakim stanie wróci. I jak mocno będzie potrzebował wsparcia, czyjejś obecności, aby wyjść z tego nastroju.
                Ma Dianę
                Faktycznie, miał Dianę. Ale czy Diana, młoda, niedoświadczona, pokorna, uległa jest w stanie zrozumieć, czego oczekuje król? Czy po prostu zostawi go w spokoju, by męczył się z tym sam, by jego własne myśli doprowadziły go do szału? Gdybym miała zgadywać, tak właśnie by było. Diana nie była idealną kandydatką na przyjaciółkę.
                Z drugiej strony, mogłam przecież pójść do Edmunda. Jemu jednemu mogłabym powiedzieć o Rafaelu, miałam też pewność, że opowiedziałby mi, jak było na tym zebraniu Rady. Edmund był moim lekarstwem na zmęczenie, istniał dla mnie tak samo, jak ja istniałam dla Kaspiana, przynajmniej w zamierzchłych czasach. Jakby wiedział, czego oczekuję i mi to zapewniał. Więc mogłam iść do mojego młodszego brata, by poczuć się… lepiej?
                Tylko że wcale nie czułam się źle. I była taka jedna osoba- a właściwie dwie- które umiałyby zepsuć mi mój nastrój. Piotr i Diana, dwoje ludzi, z którymi moje relacje pozostawiały wiele do życzenia, a z którymi (a przynajmniej z Piotrem) absolutnie nie powinny tak wyglądać. Czy gdybym poszła do Piotra i porozmawiała z nim szczerze, odzyskałabym mojego starszego brata? Czy gdybym poszła do Diany, zrozumiałabym?
Mogłam również iść do Łucji. Położyć się obok niej, spytać, jak się bawiła, jak czuje się z tym, że ludzie zaczynają doceniać to, że nie jest już dzieckiem, tylko kobietą. Mogłam sprawić, by nie była samotna, mogłam być jej matką, opiekunką, powierniczką.
Aż wreszcie doszło do mnie, że przeceniam wartość rozmowy. Że Piotr wymówiłby się zmęczeniem, Edmund słuchałby tylko z ironicznym uśmiechem, nie mówiąc nic, a Łucja pewnie i tak nie powiedziałaby mi wiele. Moje wyobrażenia rzadko kiedy pokrywały się z rzeczywistością.
Pozostała mi więc tylko jedna osoba, osoba, do której wiedziałam, że pójdę, nawet bez tych wszystkich rozmyślań o tym, co mogłoby się stać. Podziękowałam służce i podążyłam do komnaty Kaspiana, by zastał mnie tam, gdy zebranie Rady dobiegnie końca.
***

                Kaspian był tak zmęczony, że nawet się nie zdziwił, kiedy zobaczył mnie, siedzącą na jego łóżku. Uśmiechnęłam się do niego ze współczuciem.
-Jak się czujesz?
-Fatalnie- odparł. Podszedł do swojego łoża z drugiej strony, po czym opadł na nie twarzą w dół. Odwróciłam się do niego przodem i pogłaskałam go po ramieniu.-Dlaczego niektórzy ludzie mają takie problemy...?- spytał.  Odwrócił twarz w moją stronę, by nie oddychać w poduszkę; miał zamknięte oczy. Wciągał powietrze powoli, jakby był na granicy snu.
                Przysunęłam się do niego jeszcze bliżej i zaczęłam masować mu ramiona. Na początku miał tak spięte mięśnie, że z ledwością mogłam nimi poruszyć, lecz stopniowo zaczął się rozluźniać. Dotykałam go delikatnie, subtelnie, po kobiecemu, wszystko po to, aby go uspokoić. Po kilku chwilach odezwał się znowu, jednak jego głos zabrzmiał nieco jaśniej.
-Jesteś… aniołem… Wiesz?
-Mhm- mruknęłam, przeciągając nieco spółgłoski.
-Ci Radni… czasami myślę, że oni tak naprawdę są… Mają takie wymyślone rzeczy, takie głupoty… Dlaczego ja mam się tym zajmować? Piotr… wychodził z siebie… Widziałem to… Ale się nie odzywał… Za to Edmund… walczył, jak lew… Momentalnie przestali go lubić…
                Zaśmiałam się. Na dźwięk mojego śmiechu Kaspian również uśmiechnął się blado. Kiedy wyczuł, że kończę go masować, potrząsnął głową. Jego czarne loki opadły mu na twarz.
-Nie… nie przestawaj...
-Dobrze.
                Usiadłam sobie nieco wygodniej i ponownie zaczęłam rozmasowywać jego ramiona. Teraz szło mi to daleko lepiej, kiedy nie był już taki usztywniony.
-Dlaczego… tu przyszłaś… Zuzanno?- wymruczał.
-Bo wiedziałam, jak się będziesz czuł, Kaspianie.
                Przytaknął.
-Zawsze… wiedziałaś, prawda?
                Miał taki uroczy głos. Hipnotyzująco-mruczący, jaki mają tylko ludzie, którzy są bardzo zmęczeni, a którzy odczuwają jednocześnie jakąś przyjemność.
-Tak, Kaspianie. Zawsze wiedziałam.
                Kaspian milczał dłuższą chwilę, jednak kiedy byłam już święcie przekonana, że zasnął, westchnął ciężko i rzekł:
-Nie przejmuj się, gdybym dziś poszedł się zabić.
-Nawet tak nie mów.
                Pokręcił tylko głową, nie otwierając oczu.
-Mam dziś spać tutaj?- spytałam.
-A mogłabyś?- spytał, z powrotem swoim sennym głosem.
                Nie odpowiedziałam mu, tylko zrzuciłam buty i ułożyłam się obok niego.
-Nie przebierzesz się?
-I tak nigdy w życiu nie założę już tej sukni.
-Szkoda, bo… jest bardzo… ładna.
                Uśmiechnęłam się, nieco z premedytacją chuchając delikatnie na Kaspiana.
-Nie idź się zabijać, dobrze?
-Dobrze.
                Znów nie odzywaliśmy się dłuższą chwilę. Leżałam twarzą do króla, jednak patrzyłam w punkt ponad jego ramieniem, ruszającym się w górę i w dół w rytm jego oddechu. Wpatrywałam się w migoczący płomień świeczki. A im dłużej patrzyłam, tym większe miałam poczucie, że to jest najbardziej realna rzecz tej chwili. Nic więcej nie należało już do tego świata.


__________________________________

Joł wszystkim. 
Wróciłam. Z pewnego miasta, z pewno konkursu, z pewnego stanu. Wróciłam i nic już nie jest tak samo.
Czy ktoś mógłby mnie przytulić? Bardzo proszę. 


niedziela, 7 kwietnia 2013

[9] Bal część I: Zapach





-Ona… Wygląda pięknie. Jest piękna.
-Zazdrość?
-Nie. Już nie mam o co.
                Odwróciłam wzrok od Diany, wyobrażając sobie, że to ja mówię te słowa o niej, tylko ktoś mówi tak o mnie.
Wygląda pięknie. Jest piękna.  
Ale nikt tak nie mówił. Nikogo nie obchodziło, jak wyglądam- w końcu nie to jest ważne, bo przecież powinnam nie żyć!
                Edmund pokiwał głową ze zrozumieniem. W rękach ściskał ciężki puchar z winem. Wzrokiem od czasu do czasu od niechcenia omiatał salę balową.
-Ty też ładnie wyglądasz- powiedział po chwili.
                Właściwie zachciało mi się śmiać, bo rzekł to takim tonem, jakby dopiero przed chwilą to zauważył.
-Dziękuję.
                Specjalnie na tę okazję włożyłam czerwoną suknię, uszytą tylko dla mojego użytku. Pewnie była naprawdę piękna, jednak miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że nie mogłam w niej wytrzymać.
                Zapach.
                Materiał pachniał Zabawą tak intensywnie, że zabijał wszystkie inne wonie, daleko od tej przyjemniejsze. Każdy mój ruch powodował, że czułam go coraz wyraźniej i wciąż nie mogłam się do niego przyzwyczaić. Normalni ludzie, wchodząc do pomieszczenia w którym pachnie inaczej- lub chociażby wkładając ubranie o charakterystycznym zapachu- przestają go czuć po kilku chwilach.        Ta suknia była inna. Jej zapach towarzyszył mi od początku tego wieczoru i wywoływał we mnie dziwną potrzebę zniszczenia czegoś. Czegokolwiek, co zabiłoby ten zapach.
                Kiedy nasza czwórka rozpoczęła Zabawę, na samym jej początku, państwo Bobrowie wymienili przy mnie imię Aslana. Na dźwięk jego imienia wydawało mi się, że coś czuję: słodką, a jednak orzeźwiającą woń… Zapach dobrej Narnii nie był mi więc niemiły.
                Zapach nowej Narnii był nie do zniesienia.
-Spójrz.
                Edmund wskazał ruchem głowy na Piotra, który siedział przy stole z nieco zniecierpliwioną, choć uprzejmą miną i tłumaczył coś wyraźnie podnieconym ludziom dookoła niego. Niektórzy z owych ludzi tylko zerkali na mnie ukradkiem, inni bezczelnie wskazywali na mnie palcami, potrząsali głowami i otwierali usta, zadając mojemu bratu pytania, których nie mogłam usłyszeć i na które nie umiałabym odpowiedzieć.
-Dlaczego nie spytają mnie?- mruknęłam, wyciągając puchar z dłoni Edmunda. Pociągnęłam zdrowy łyk wina i oddałam kielich bratu. Edmund ledwo zauważalnie uniósł brwi.
-Bo ty miałaś nie żyć.
-Ale żyję.
-Ale może oni nie są o tym przekonani. Poza tym, to nie ty byłaś Wielkim Królem.
                Trafił w samo sedno. Nie ja byłam Wielkim Królem. Nie ja mogłam rozwiązać wszystkie problemy tego świata jednym drgnieniem źrenicy.
                Dzięki ci, Boże, Aslanie, czy kimkolwiek jesteś, Ty, który nas tu sprowadziłeś, że nie mnie uczyniłeś najstarszą z rodzeństwa.
-Nie uskarżam się- odparłam.-Gdybym była Wielkim Królem, chyba musiałabym zauważyć kogoś innego prócz siebie.-Umilkłam na chwilę, po czym dodałam:- Właściwie to Piotr już nie powinien być Wielkim Królem, bo on też rzadko już zauważa innych ludzi.
Edmund nie odpowiedział, tylko pokręcił lekko głową i utkwił wzrok gdzieś poza mną. Wyczułam, że myślami jest zdecydowanie zbyt daleko ode mnie, bym mogła go przywołać z powrotem i powstrzymałam się od ciężkiego westchnięcia.
                Kątem oka dostrzegłam, jak Łucja z wypiekami na twarzy opowiada coś sporej grupie faunów, otaczającej ją niczym boginkę. Stała blisko wyjścia na taras, przez co jej całkiem długie już włosy poruszały się miękko w rytmie wiatru. Wyglądała prześlicznie. Nie pięknie, zmysłowo czy kobieco niczym Diana w białej zwiewnej sukni (podejrzanie przypominającej suknię ślubną rodem ze współczesnej Anglii), tylko tak… dziewczęco. Kwitnąco. Wyglądała jak kwiat, jedyny i jeszcze niezerwany. Diana z kolei była białą różą, włożoną do wazonu. Piękna, ale już nie tak.
                Już wiadomo, że musi zwiędnąć. Moja siostra mogła jeszcze urosnąć, nim ktokolwiek włoży ją do wazonu i zamknie z mężem w jednym zamku.
 Po chwili Łucja pochwyciła moje spojrzenie i uśmiechnęła się do mnie szeroko.
                Już chciałam odwzajemnić jej uśmiech, gdy coś za nią przyciągnęło moją uwagę. Krótki, złoty błysk, krótszy niż flesz w aparatach fotograficznych. Zmarszczyłam brwi i zrobiłam krok w stronę tarasu.
                Wyrwany moim ruchem z zamyślenia Edmund spojrzał na mnie.
-Co jest?
-Nie… Nic. Wydawało mi się… Ale chyba…
-Co?
-Poczekaj tu na mnie- poprosiłam. Edmund uniósł brwi, ale nie ruszył się z miejsca, kiedy podążyłam w kierunku Łucji. Jej grupa słuchaczy otaczała ją tak szczelnie, że chyba nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Czułam za to na sobie wzrok wszystkich dookoła Piotra. Ich pytania były namacalne.
                Przechodząc obok, machnęłam biodrami w najbardziej wyzywającym geście, na jaki było mnie stać, po czym odrzuciłam włosy do tyłu, potrząsając głową. Byłam pewna, że Piotr wzniósł oczy ku niebu.
                Na zewnątrz zapadał już zmrok, kolory dnia i nocy mieszały się ze sobą. Cała Narnia pogrążała się w półmroku, jednak nic nie wskazywało na to, by miała udać się na spoczynek. Leśna kraina nigdy nie zasypia, tak samo jak wielkie miasto- godziny jasności i ciemności przestały odgrywać znaczącą rolę w życiu mieszkańców. Hałas i chaos wkradły się do Zabawy, mieszając w niej jeszcze bardziej, sprawiając, że odnalezienie spokoju stało się jeszcze bardziej niemożliwe. Przecież niektóre niemożliwości mogą istnieć bardziej niż inne.
                Cała Narnia była tego żyjącym, oddychającym, rosnącym dowodem, potworem, bestią, potrzebującą do życia ofiar, by zwycięzcy mogli zgarnąć dla siebie wszystko. I ofiar było więcej.  Zawsze, zawsze więcej; cała Zabawa ociekała ich poświęceniem, rzeczami straconymi, choć przecież wcale nie byli bohaterami. Nikt ich nie pytał, czy oddadzą coś Zabawie, po prostu musieli to zrobić, a jeśli jesteś do czegoś zmuszony, to jesteś bohaterem czy tchórzem, bo nie możesz, nie umiesz, nie wiesz jak się przeciwstawić?
                Wszystkie ofiary Narnii były tchórzami. Jak zatem nazwać jej zwycięzców? Czy ktoś, kto zmusza tchórza, by ugiął przed nim kark, jest zwycięzcą?  I kto, na dobrą sprawę, był Wielkim Wygranym Zabawy, istotą, która rozgryzła system?
                Wychyliłam się przez krawędź ogrodzenia tarasu i spojrzałam w dół, na ogród. Dalej, za ogrodem ciągnęło się morze, tego dnia bardzo spokojne, z powierzchnią delikatnie zmarszczoną przez wiatr.
                Błysk.
                Zamrugałam i wyprostowałam się gwałtownie. Tym razem na pewno mi się nie zdawało, a rozbłysk światła na pewno wydarzył się w ogrodzie, tuż przed tarasem. Wytężyłam wzrok, próbując coś dostrzec w niknącym słońcu.
                Błysk. I jeszcze jeden, i kolejny, coraz więcej i więcej. Pojedyncze, malutkie złote światełka zaczęły wirować w trawie w jakimś przedziwnym tańcu, od którego nie mogłam oderwać wzroku. Dopiero po kilku chwilach dostrzegłam, że to wcale nie maleńkie blaski, tylko pył. Złoty, cudny, wirujący pył.
                Roześmiałam się głośno, kiedy przede mną pojawił się mężczyzna.
***

-Coś taka zadowolona?- spytała Łucja, patrząc na mnie uważnie.
                Kiedy rozległ się gong, wzywający tańczące pary na posiłek, ja również wróciłam z ogrodu. Z trudnością łapałam oddech, ale nie mogłam pozbyć się głupiego uśmiechu z twarzy.
                Łucja pozbyła się najwidoczniej faunów, bo zajęła miejsce po mojej prawej stronie. Właściwie powinna usiąść naprzeciwko mnie- Piotr i Edmund, jako męscy przedstawiciele naszej czwórki, siedzieli po obu stronach Kaspiana. Tuż przy Piotrze siedziała Diana, więc ja, siłą rzeczy, zajęłam miejsce obok Edmunda. Co z kolei znaczyło, że mój młodszy brat usłyszy każde słowo z mojej rozmowy z Łucją.
                Mrugnęłam do niej, czując, że rytm mojego oddechu powoli wraca do normalności.
-Po prostu sobie potańczyłam.
                Wzrok Łucji uciekł na chwilę w kierunku Kaspiana, jednak kiedy spojrzała na mnie, jej oczy były harde.
-Z Kaspianem?- szepnęła. Roześmiałam się cicho. Tak. Z Kaspianem. Pewnie. Żeby Diana wydrapała mi oczy.
-Nie, nie z Kaspianem.
-To z kim?- tym razem w jej głosie zabrzmiała szczera ciekawość. Edmund również pochylił się ku nam, jednak ja tylko uśmiechnęłam się do nich szerzej i chwyciłam za widelec. Jedzenie pachniało po prostu przepięknie.
Pięknie pachniesz
                Zapomniałem już, jak się śmiejesz
                Ty
-Zuza, rumienisz się.
                Przyłożyłam sobie dłoń do policzka. Faktycznie, moja skóra była ciepła i rozgrzana; musiałam mieć naprawdę czerwone rumieńce.
-To od tańca.
-I uśmiechasz się szelmowsko do talerza- dorzucił złośliwie Edmund.-Nie sądziłem, że pieczone mięso tak działa na kobiety.
                Roześmiałam się głośno i rzuciłam w niego winogronem. Piotr spojrzał na mnie z miną wyrażającą głęboką dezaprobatę, zaś Kaspian w ogóle nie odwrócił głowy, zajęty rozmową z jednym z rycerzy, który pochylał się nad Jego Wysokością i coś mu tam szeptał do ucha.
                Tak długo nie czułem
                               za rękę

-Podasz mi sól?
-Jasne. Proszę.
                Nic się nie zmieniłeś
                               Chciałem wiedzieć, jak
                Ty
                Starałam się dokończyć posiłek, zachowując względny spokój. Skupiałam wzrok na tym, co jedli inni ludzie, przypominałam sobie wiersze, jakie czytałam, fabuły najlepszych i najgorszych filmów- wszystko, byle tylko utrzymać moje myśli w porządku. Kiedy muzycy zaczęli grać na powrót taneczne utwory, wstałam z krzesła i już, już miałam wymknąć się z sali balowej, kiedy drogę zastąpił mi Kaspian.
                Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy wstał. Nie miałam pojęcia, że na mnie patrzył i widział, że się dokądś wybieram.
-Zanim znów uciekniesz… zatańczysz ze mną?- spytał, rozkładając ręce.
                Chwilę patrzyłam na niego, zanim dotarło do mnie, co powiedział.
-A Diana?
-Jestem jej narzeczonym, nie niewolnikiem, Zuzanno. Chyba mam prawo tańczyć z innymi kobietami.
-Z innymi kobietami tak, ale ze mną?
                Kaspian uniósł brwi.
-Czyli jednak jest dla ciebie jakaś różnica?
-A dla ciebie nie ma?- spytałam, podchodząc do niego bliżej. Położyłam mu jedną dłoń na ramieniu, a drugą ułożyłam wygodnie między jego palcami.-Dobrze, zatańczmy.
                Zaczęliśmy nieśmiało tańczyć, od czasu do czasu muskając się ciałami. Na początku nie mogliśmy odnaleźć się nawzajem- nie wiem, czy to ja byłam zbyt sztywna, czy to on nie chciał mnie poprowadzić. Kiedy skończyła się ta melodia, Kaspian przyłożył sobie moją dłoń do ust, jednak uprzedziłam go.
-Nie, jeszcze nie.
                Zrozumiał i z powrotem objął mnie w talii.
                Przybliżyłam się do niego. Ładnie pachniał, chociaż zupełnie inaczej niż…
                To mi o czymś przypomniało. Wciągnęłam głęboko powietrze, jednak nie poczułam nic oprócz zapachu jedzenia, woni mężczyzny, stojącego obok mnie i woni…
                Zapach nowej Zabawy zniknął. Moja sukienka nie była nim już przesycona.
Moja sukienka pachniała mężczyzną.
-Kaspianie.        
                Musiałam powiedzieć cokolwiek, żeby moja wyobraźnia się uspokoiła i to podziałało- król spojrzał na mnie. Boże, był taki spokojny. Prawie wyprany z emocji.
                Pomyślałam z nostalgią, że Kaspian nie umiałby teraz przesycić mojej sukienki swoim zapachem. Zawsze jednak mogłam sprawić, by jego ubranie zaczęło pachnąć mną.
-Dlaczego bierzesz ślub, Kaspianie?
                Zanim odpowiedział, westchnął głęboko. Stałam tak blisko niego, że kiedy wciągał powietrze, przesunął torsem po moim ciele w górę i w dół. Udałam, że tego nie poczułam.
-Bo chcę i muszę.
-Dlaczego musisz?
                Nie wiem, czemu to robiłam. Chyba chciałam, żeby Kaspian też coś poczuł, żeby nie był taki silny w swoim spokoju, żeby ktoś zachwiał jego światem…
                Chyba chciałam, żeby mógł poczuć to, co w tamtej chwili czułam ja. To mogły być nawet wyrzuty sumienia, że to nie Kaspian wzbudził we mnie chęć, pragnienie, żądzę, wszystkie te uczucia, których na dobrą sprawę nigdy przy nim nie czułam.
                A chciałam
                I chyba już wtedy wiedziałam, że to, co wzbudzał we mnie Kaspian, było lepsze i trwalsze, choć dawało mniej, bo nie było pożądaniem.
-Bo tego potrzebuje mój kraj. Jestem władcą. A władca… musi czasami…- urwał nagle, po czym, trafiając idealnie w takt, okręcił mnie wokół własnej osi. Rąbek mojej sukienki zahaczył o jego nogi i przez chwilę skręcony materiał unieruchomił mnie od kolan w dół. By utrzymać równowagę, nieco mocniej naparłam na Kaspiana, jednak on się nie cofnął.
-Co chciałeś powiedzieć? Że władca musi się poświęcać?
                Nie odpowiedział, ale zobaczyłam w jego oczach zgodę.
-Wcale nie chcesz tego ślubu.
                Znów brak odpowiedzi.
-Powiedziałeś mi, że odnalazłeś spokój. Z pewnością przeżyłeś kilka naprawdę strasznych lat, Kaspianie. Ale związek z kimś takim…- pokręciłam głową.-Nie zwróci ci tych lat.
-Ty też mi ich nie zwrócisz, Zuzanno.
                Pozwoliłam, by obrócił mnie jeszcze raz i mimowolnie przypomniałam sobie, jak w ogrodzie okręcił mnie ktoś inny…. I jak nie pozwolił mi odwrócić się do końca, tylko przytrzymał mnie tak, bym plecami przywarła do jego torsu… I jak szczypał mnie wargami w szyję… I jak zanurzyłam palce w jego włosach… I jak jego zarost na szczęce przyjemnie drażnił…
                Serce zabiło mi mocniej i Kaspian musiał to wyczuć, bo spojrzał na mnie zupełnie inaczej, niż przed sekundą.
                Wiedziałam, że to, co teraz robię, jest złe. Ale musiałam jakoś usprawiedliwić przed Kaspianem mój przyśpieszony oddech, nie mógł przecież się domyślić, że to nie on sprawia, że…
-Jesteś pewien, że ci ich nie zwrócę?- szepnęłam. Kiedy mój oddech musnął jego ucho, przez plecy Kaspiana przeszedł dreszcz.
                Puściłam jego dłoń i zdjęłam rękę z jego ramienia, po czym odwróciłam się i wyszłam z sali do ogrodu. Król nie poszedł za mną, ale czułam na plecach jego wzrok.
                I wiedziałam, że nie był to nasz ostatni taniec tego wieczoru, lecz bardziej pragnęłam zatańczyć z kimś innym.
                Już myślałem, że nie przyjdziesz
                               Że znów
                Ty



_________________________

No czasami to sama siebie zadziwiam.

Zadowolona jestem. Z siebie, z liceum, z życia. Naprawdę zadowolona.
W piątek przeżyłam najdziwniejszą imprezę swojego życia. Chłopak, na którym bardzo mi zależy całkowicie mnie olał, pojawił się za to inny. Taki, do którego nie czuję absolutnie nic i który do mnie również nic nie czuje. Napędzają nas hormony... Więc jeśli coś z tego będzie, to będzie tylko Zabawa.
Chyba jednak jestem Zuzanną. I mam swojego Kaspiana i swojego... no właśnie, zgadnijcie, who's back. :)




5:0.
Cesc, Cesc, Cesc.
(no dobra, Leo. ♥)

Kocham Was, dziewczyny.
Naprawdę Was kocham.
Buziaki! :*


EDIT. Rozdział i życie inspirowane TYM. ♥
EDIT 2. Słodki Jezusie, aż tak źle to napisałam, że nikt nie komentuje? Jak rozdział jest do dupy, napiszcie mi to. Jak się nic nie klei, jak się rozłazi, jak jest złe, niezrozumiałe, infantylne - napiszcie. :) I tak będę Was kochać.