poniedziałek, 31 grudnia 2012

[1] Zabawa


Mam na imię Zuzanna.
                Moja historia powinna być bardzo prosta: osiemnastoletnia dziewczyna, wiodąca normalne, beztroskie życie. Ma starszego brata i dwójkę młodszego rodzeństwa: brata i siostrę. Jest ładna i miła, a w jej domu zawsze pachnie świeżo upieczonym ciastem.
                I tak było. Tak było do czasu, kiedy w naszym życiu pojawiła się Zabawa. Nazywam to wszystko, co się wydarzyło, Zabawą, chociaż dobrze wiem, że to raczej mało śmieszny żart z mojej strony. To wcale nie była Zabawa. To było śmiertelnie poważne.
                Łucja zaczęła całą tę Zabawę. Ona odkryła szafę, ona zaprowadziła nas do Narnii, ona pierwsza uwierzyła w Aslana. Za drugim razem tak nie było; nikt nie miał pierwszeństwa, po prostu wszyscy wróciliśmy do naszego królestwa w jednej chwili. I to nie była jedyna zmiana, ponieważ czas naszego panowania dawno już przeminął. Rządy musiał objąć ktoś inny, nowy, ktoś, komu władza w pełni się należała.
                Tym kimś został młody mężczyzna, z urodzenia Telmar, z serca Narnijczyk. Można powiedzieć, że się w sobie zakochaliśmy, jednak szybko pojawił się ten trzeci, który na dodatek okazał się być tym złym. Związek się rozpadł.
                A potem zginęłam. Umarłam. Spadłam z konia podczas zwyczajnej przejażdżki; w końcu takie rzeczy się zdarzają, prawda? A jednak żyję. W Anglii, w świecie, w którym Narnia nie istnieje. Jest tylko Zabawą.
                Czyli wracamy do punktu wyjścia.
***

                To nieprawda, że po śmierci w Narnii i zmartwychwstaniu w Anglii nic się we mnie nie zmieniło. Zmieniło się wszystko, i to diametralnie.
                Nadal mam na imię Zuzanna, nadal mam długie, czekoladowe włosy, brązowe oczy i szczupłą sylwetkę. Nadal nie umiem śpiewać, malować ani pisać wierszy. Nadal mam bardzo sprawne dłonie i doskonały wzrok łucznika.
                Nadal potrafię kochać.
                Tylko że teraz nie jestem już skromną, posłuszną dziewczyną, wiecznie troszczącą się o innych. Przestałam rozmawiać z Łucją, opiekując się nią jedynie wtedy, gdy była głodna, zmęczona lub nie radziła sobie z lekcjami. Nasze dobre kontakty, siostrzana miłość- to wszystko zniknęło wraz z Piotrem. Edmund nie odzywał się do nikogo prócz Łucji- mi i mamie przynosił jedynie kolejne uwagi do podpisania i wezwanie do szkoły od dyrektora. Ponieważ ukończyłam niedawno osiemnasty rok życia, mogłam chodzić tam zamiast mamy. Chciałam rzucić szkołę, jednak mama mi na to nie pozwoliła. Na nic zdały się argumenty, że nie radzi sobie ani z prowadzeniem domu, ani z wychowaniem Łucji i Edmunda- musiałam zachowywać pozory normalnego życia, udając, że mój starszy brat wcale nie ma gdzieś całej swojej rodziny, mama nie cierpi na depresję, a Łucja i Edmund mnie nie nienawidzą.
                Piotr przypominał sobie o nas co trzy tygodnie. Przyjeżdżał do domu na dwa, trzy dni, przez cały ten czas chodząc z przyklejonym do twarzy, sztucznym uśmiechem. Za każdym razem, gdy odprowadzaliśmy go na dworzec, Łucja zalewała się łzami i prosiła go, by został. A on za każdym razem odmawiał, tłumacząc, że robi to dla jej dobra.
-Zobaczysz, Łusiu- mówił, jedną nogą będąc już w pociągu, w swoim małym, lepszym świecie, bez upierdliwego rodzeństwa i szarej, domowej rutyny.-Jeszcze tylko kilka semestrów i będę cały dla was. Kupię wam, co tylko zechcecie. Będziemy naprawdę bogaci.
                Łucja kiwała wtedy głową i ocierała łzy rękawem. A ja i Edmund milczeliśmy, doskonale wiedząc, że Piotr już nigdy nie będzie cały dla nas. Że nic już nigdy nie będzie tak samo.
                Zakończenie Zabawy było dla mnie bardzo brutalnym przeskokiem od dzieciństwa do natychmiastowej dorosłości. Przed rozpoczęciem tej Gry byłam tylko śliczną, słodką dziewczyną, beztroską i swobodną, opiekującą się młodszym rodzeństwem niczym matka.
                Nic mi już z tego nie zostało. Nic mi nie…
-Zostało jeszcze trochę mleka?
                Podniosłam zmęczony wzrok znad miski z owsianką, która smakowała jak wióry. Zmusiłam się do zjedzenia połowy miseczki i przesunęłam naczynie w kierunku Edmunda.
-Masz, możesz zjeść moje.
                Edmund wzruszył ramionami i sięgnął po łyżkę. Był sobotni, letni poranek. Z powodów finansowych nie jeździliśmy już do szkoły z internatem, tylko uczyliśmy się w Londynie, na miejscu. Dzięki temu zyskaliśmy mniej sprawdzianów, niższy poziom edukacji i wolne soboty. Żyć nie umierać.
-Łucja już wstała?- spytałam, jedną ręką przecierając oczy, a drugą podpierając ciężką jak z ołowiu głowę. Raz po raz przemykały po niej obrazy z wczorajszej nocy.
                Edmund wzruszył ramionami.
-A Piotr?
-Nie wiem.
                Westchnęłam ciężko. Powinnam zrobić coś dobrego na śniadanie. Może jajecznicę. Może naleśniki. Powoli podniosłam się z krzesła i podeszłam do lodówki. Mogłam zrobić naleśniki, ale nie mieliśmy czym ich napełnić. Mama nie zrobiła żadnych zapasów na zimę- ani jednego przetworu, dżemu, konfitury. Nic.
                Ale przecież Łucja i Edmund powinni jeść owoce i warzywa. Oni jeszcze rosną. Z pewnością Piotr miałby na ten temat wiele do powiedzenia.
-Chcesz jajecznicę?- spytałam Edmunda.
-Nie.
-A sadzone jajko?
-Nie.
-Nie będziesz głodny?
-Nie.
                Odechciało mi się kontynuowania tej rozmowy. Pokroiłam boczek, wrzuciłam go na patelnię, a kiedy nabrał brązowego odcienia, rozbiłam jajka i poczekałam, aż się zetną.
                Akurat w chwili, gdy przekładałam jajecznicę na trzy talerze, do kuchni weszła Łucja, a za nią Piotr i mama. Moja młodsza siostra uśmiechnęła się do mnie.
-Pięknie pachnie- pochwaliła.
                Chciałam się do niej uśmiechnąć, ale zabrakło mi energii.
-Dziękuję. Jedz, póki ciepłe.
-Edmundzie- wychrypiała mama, prawie że przerywając mi w pół słowa. Mocniej zacisnęła na swoim wychudzonym ciele pasek od szlafroka i objęła się ramionami.-Nie zjesz z nami?
                Edmund mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, po czym niemal wybiegł z kuchni. Piotr odprowadził go spojrzeniem spod przymrużonych oczu.
-No więc…- zaczęła Łucja, w bezowocnej próbie przełamania niezręcznej ciszy.-Jak tam egzaminy, Piotrze?
                Mój starszy brat pożuł chwilę, zanim odpowiedział. Widziałam, że się namyśla.
-Napisałem je dobrze. Nawet… bardzo dobrze.
                Chciałam prychnąć znacząco, jednak powstrzymała mnie obecność mamy.
-Mój profesor anatomii uważa, że powinienem dokończyć naukę na innej uczelni. Na… no, na lepszej uczelni.
-Lepszej?- wtrąciła mama.-Czyli gdzie?
                Piotr znowu milczał długą chwilę, nim zdobył się na odpowiedź.
-W Zurychu.
-W Zurychu!- powtórzyłam, prychając przez nos. Piotr spojrzał na mnie gniewnie.
-Tak, w Zurychu. Nawet dla ciebie nie powinno być to zbyt trudne.
                Zamilkłam na moment, kompletnie rozbrojona jego agresywnością.
-Piotrze!- syknęła karcąco mama. Łucja głośno przełknęła ślinę.
-Sądzę, że powinieneś jechać do Zurychu. W końcu, po co nam pieniądze na jedzenie i ubrania? Lepiej, żebyś pojechał na trzy lata do Szwajcarii, żeby świetnie się bawić. W końcu za dziesięć lat wszystko nam oddasz. Przez ten czas nie musimy kupować węgla, pić ani mieć dostępu do bieżącej wody. Nic się nie martw.
                Nozdrza Piotra zadrżały niebezpiecznie.
-To jest dla mnie ogromna szansa…
-No tak- powiedziałam, głośno odsuwając swoje krzesło od stołu.-Racja. To dla ciebie ogromna szansa. Więc jedź. W końcu to TWOJA SZANSA!
-O co ci chodzi?- warknął Piotr, z brzdękiem odkładając sztućce na talerz.-Wyżywasz się na mnie, bo żaden chłopak nie chce nawet rozmawiać z taką jęczącą harpią?
                O mało co nie cisnęłam w niego kuchennym nożem.
-Nie- odparłam.- Ale jak już przy tym jesteśmy, to odważyłeś się w końcu zagadać do dziewczyny, czy nadal się rumienisz na dźwięk słowa całowanie?
-Wiesz co, jesteś straszliwie dziecinna…
-Piotr, DO CHOLERY!- wrzasnęłam, trzaskając rękami o stół. Mama złapała się za serce, a Łucja pisnęła cicho.-Nie mamy pieniędzy! Ledwo starcza nam na utrzymanie twoich studiów i wyżywienie całej rodziny! I ty chcesz jeszcze jechać do Zurychu? Ty, który nie dokładasz nic do domowego budżetu? Wybacz, ale coś tu chyba jest nie tak!
-Och, no tak, Zuzanno, zapomniałem, jak daleko sięga twoja ambicja. Wystarczy ci bycie SPRZĄTACZKĄ.
-Wiesz co?- odparłam, ledwo opanowując drżenie głosu.- Lepiej być sprzątaczką i starać się ubrać i wyżywić młodsze rodzeństwo, niż całe życie widzieć tylko własne ambicje.
                Kiedy Piotr wygłaszał swoją jak-zwykle-bardzo-ciętą-ripostę, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam za Edmundem schodami na górę. Cicho zamknęłam drzwi od sypialni (nie trzaskałam drzwiami, wiedząc, że od tego mamę zaczyna mocniej boleć głowa), po czym oparłam się plecami o ścianę, próbując wyrównać oddech.
                Nie zacznę płakać. Nie zacznę płakać. Jestem silniejsza niż Piotr. Jestem ponad to.
                Po kilku długich minutach poczułam się na siłach, by ostrożnie, jakbym stąpała po kruchym lodzie, podejść do mojego biurka, wyciągnąć zeszyt do algebry i zacząć rozwiązywać zadanie domowe, które rzekomo robiłam wczoraj u koleżanki. Poddałam się po piątym przykładzie.
                Za wszystko winiłam tę całą głupią Zabawę. Gdyby nie Ona. Gdyby tylko TO się nigdy nie wydarzyło… Gdybym nie poczuła prawdziwego bezpieczeństwa, prawdziwej radości, prawdziwej rozpaczy, gdybym nie spotkała na swojej drodze kogoś, z kim chciałabym się zestarzeć, gdybym nie znalazła miłości swojego życia w wieku siedemnastu lat, gdybym nie przeżyła tego wszystkiego… Czy miałabym szansę na ŻYCIE tutaj? Czy w tym świecie, z którego pochodziłam, też mogłabym być szczęśliwa, czy mogłabym tutaj przeżywać wszystko po raz pierwszy?
                Zabawa zabrała mi wszystko. A ja nie wiedziałam, jak mam się po to upomnieć.
***

                W południe w końcu odważyłam się zejść do kuchni i zacząć przygotowywać obiad. Po chwili dołączyła do mnie Łucja z nieśmiałym pytaniem, czy może jakoś pomóc. Pozwoliłam jej przygotować surówkę i nakryć do stołu.
                Wojna się skończyła, jednak wszyscy wiedzieli, że jej skutki będziemy jeszcze długo odczuwać. Oprócz wewnętrznych problemów, jakie zrodziła w naszej rodzinie- śmierci taty, depresji mamy, braku środków do życia- przestawiła też całą gospodarkę na przemysł zbrojeniowy, co teraz miało fatalny wpływ na dostępność podstawowych środków higieny i żywności. Edmundowi zazwyczaj udawało się zdobywać większość produktów (przez jego cynizm i chłodne opanowanie to na jego barki złożyłam obowiązek robienia zakupów), co nie znaczyło, że opływaliśmy w dostatki.
                Opływaliśmy w dostatki. Ostatnio opływaliśmy w dostatki sześćdziesiąt cztery dni temu.
                Skarciłam się za takie bezsensowne myślenie. Ono niczego nie zmieni.
-Obiad!- zawołała Łucja. Edmund i Piotr minęli się w drzwiach wejściowych do kuchni, starając się na siebie nie patrzeć. Mama przyszła chwilę po nich. Miała zaczerwienione oczy, a z kieszeni jej starego szlafroka wystawała zmięta chusteczka. Ostentacyjnie usiadłam jak najdalej od Piotra.
                Obiad upłynął nam w całkowitym milczeniu. Od czasu do czasu Łucja próbowała wtrącić jakąś mało ważną uwagę, jednak nikt nie kwapił się, by jej odpowiadać, więc szybko zrezygnowała.
                Kiedy chciałam zacząć zbierać naczynia ze stołu, mama powstrzymała mnie ruchem ręki.
-Zuzanno, zaczekaj, proszę.
                Wiedziałam, co teraz nastąpi, i nie miałam na to najmniejszej ochoty, a jednak posłusznie usiadłam i złożyłam ręce na piersi. Edmund opadł na oparcie krzesła.
-Wiem, że… W ostatnich dniach… Wszystkim nam było bardzo ciężko- zaczęła niepewnie mama, wpatrując się w blat stołu.-Piotruś naprawdę dużo pracuje; nie myślcie sobie, że tylko się obija.
                Choć mama mówiła w liczbie mnogiej, czułam, że zwraca się personalnie do mnie.
-Studia to nie pora beztroskiej zabawy i leniuchowania. Jeśli tylko będziemy w stanie sobie na to pozwolić… Dopilnuję, aby każde z was miało możliwość rozpoczęcia studiów, tak jak Piotruś.
                Beznamiętnie wbiłam wzrok w ścianę, starając się nie rozkleić.
                Gdybym naprawdę miała rozpocząć studia- co oczywiście nie wchodziło w rachubę, w końcu sama zajmowałam się rodzinnym budżetem- musiałabym już zacząć myśleć o ocenach na koniec roku. Powinnam wybrać też kierunek, który mnie interesuje… Może prawo… Nie, na prawie najlepiej znał się Edmund. Może wydział języka i literatury? Tak… To byłoby coś…
                Ale ja nie byłam zdolnym Piotrusiem. Byłam Zuzanną, ładną, choć głupią gęsią, którą interesują tylko pończochy albo szminki. Miałam sto procent pewności, że właśnie w takich słowach Piotr opisałby mnie komuś postronnemu.
-Dlatego bardzo was proszę, weźcie pod uwagę to, ile Piotr ma teraz obowiązków…
                Obowiązków. Ile Piotr na teraz obowiązków.
-A w zasadzie to ile?- wtrącił cicho Edmund.
                Mama spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, jakby zapomniała, że mówi do swoich dzieci, a nie tylko do siebie.
-No, musi się uczyć…
-To jeden. Jest jeszcze jakiś?
                Piotr zmierzył brata niechętnym spojrzeniem.
-Edmundzie, myślę, że jesteś dość inteligentny, by wiedzieć, ile mam nauki. Znacznie więcej, niż kiedykolwiek mieliśmy, bracie.
                Trzymałam kciuki, aby Edmund jakoś mu się odgryzł, abym nie była jedyną osobą gotową przeciwstawić się kultowi Piotra w naszym domu, lecz mój młodszy brat mnie rozczarował i umilkł.
-Więc… jak mówiłam- kontynuowała mama.-Piotr ma dużo obowiązków i spędzacie ze sobą mało czasu… A to mogło się przyczynić do tego, że wasze relacje… Trochę się… ochłodziły…
                Trochę się ochłodziły. A to ci niespodzianka!
-I uważam, że powinniście zrobić coś razem, we czwórkę, jak za dawnych czasów. –Mama podniosła się z krzesła z wyrazem boleści na twarzy, po czym podeszła do puszki po ciastkach, w której trzymaliśmy pieniądze na drobne, bieżące wydatki. Wyjęła plik banknotów i wręczyła go siedzącemu najbliżej Edmundowi.
-Idźcie na lody, dzieci. Albo do kina. Wiem, że o czwartej puszczają ciekawy film z Charliem Chaplinem.
                Bez żartów.
                Naprawdę… mamy…
                Nie.
                No ale proszę.
                Serio?!
-Serio?!- powiedział na głos Edmund, wytrzeszczając oczy.-Mamy iść do kina?
                Mama z uśmiechem pokiwała głową, najwyraźniej błędnie interpretując jego zaskoczoną minę.
-Tak, kochane dzieci. Tak.
***

                Włożyłam czarną spódnicę, sięgającą połowy łydki, oraz biały płaszczyk, zakończony baskinką. Większość moich rzeczy kupiłam na comiesięcznej wyprzedaży. Część pochodziła też z darów od Koła Opieki. Niekiedy trafiały się tam naprawdę ładne ubrania- niestety, rzadko w moim rozmiarze.
                Piotr krytycznie przyglądał się, jak wkładam stare pantofle mamy na obcasie, równocześnie nakładając szminkę na usta. Zaprotestował gorliwie, kiedy Łucja spytała, czy może się spryskać moimi perfumami.
-Jesteś na to za mała- uciął stanowczo. Kiedy nie patrzył, lekko skropiłam bladą szyję mojej młodszej siostry perfumowaną wodą, której używałam na co dzień, gdyż była bardzo, bardzo tania. Moje perfumy dostałam na osiemnaste urodziny i od tamtego czasu nie zużyłam nawet jednej czwartej buteleczki. Bardzo o nie dbałam, wiedząc, iż są najcenniejszą rzeczą, jaką aktualnie posiadam.
                Odprowadzeni wzrokiem przez mamę, uśmiechającą się do nas blado zza firanki, przeszliśmy przez ulicę i ruszyliśmy w stronę najbliższego kina. Szliśmy w milczeniu tuż obok siebie, bojąc się odezwać lub zrobić jakikolwiek ruch, wykraczający poza narzucony rytm. Stukot moich pantofli ginął w naszych przyśpieszonych oddechach i szeleszczących ubraniach.
                Pierwszy odezwał się Piotr.
-Więc…- zaczął.-Co to za film?
                Łucja zaczęła mu ochoczo opowiadać o fabule, która mnie akurat niespecjalnie wciągała, jednak kiwałam potakująco głową, od czasu do czasu wtrącając swoje trzy grosze. Temat starczył nam akurat na dojście do kasy biletowej.
                Piotr zaoferował się, że weźmie moją marynarkę i płaszczyk Łucji. Przez chwilę w jego geście dostrzegłam błysk dawnego Piotra; Piotra, z którym mogłyśmy żartować, śmiać się i czuć bezpiecznie w jego obecności.
                Teraz nie miałam już tego poczucia bezpieczeństwa. Oprócz dworskich manier, które mój brat ujawniał od czasu do czasu, z jego roli w Zabawie niewiele pozostało.
                Pojawił się Edmund, dzierżąc w dłoniach cztery bilety. On i Piotr przepuścili mnie i Łucję w wejściu na salę kinową. Dostrzegłam, że prawie nie było widzów- jedynie parę pojedynczych osób w górnym sektorze i chłopak z dziewczyną w dolnym. Edmund szepnął nam literkę, oznaczającą nasz rząd, więc razem z moją młodszą siostrą ruszyłyśmy schodami w dół.
                Usiedliśmy rząd wyżej niż owa para. Kiedy zajmowaliśmy miejsca, chłopak obejrzał się przez ramię, aby zobaczyć, któż taki za nim siada. Skrzyżowałam z nim spojrzenie… i o mało co nie jęknęłam.
                To był ten chłopak. Ten chłopak, z którym całowałam się wczoraj w parkowej alejce.
                Zobaczywszy mnie, wykrzywił usta w paskudnym grymasie.
-Ty?- warknął.
-Miło cię widzieć- mruknęłam pod nosem.
                Poczułam, że Piotr na miejscu obok mnie cały zesztywniał.
-Znasz go?- spytał cicho.-To twój kolega?
-Nie- odparłam szybko.-Znam go, ale się nie przyjaźnimy.
                Chłopak najwyraźniej to usłyszał, bo jego twarz zmieniła kolor na purpurowy, co było widoczne nawet w słabym oświetleniu kina. Jego dziewczyna wyraźnie nadstawiała uszu.
-Nie dotknąłbym cię kijem- oświadczył głośno. Dziewczyna zachichotała nerwowo. Ludzie siedzący wyżej od nas zaczęli syczeć z niesmakiem.
-Cicho tam!- warknął ktoś.
-Zuzanno- zaczął powoli Piotr, nie spuszczając wzroku z chłopaka.-Dlaczego ten śmieć cię obraża?
                Miałam ochotę odpowiedzieć mu „to nie twoja sprawa”, a jednak… Po raz pierwszy od trzech miesięcy poczułam, że Piotr zaczął się przejmować. Że poczuł, iż to jednak jest jego sprawa.
-Kolega wczoraj po prostu dość usilnie próbował mnie przekonać, żebym się do niego bardzo, bardzo zbliżyła. Z oczywistych przyczyn odmówiłam, jednak nie sądzę, by to dotarło.
                Dziewczyna, siedząca obok chłopaka, wciągnęła głośno powietrze przez nos.
-Nie wiem, o czym ty mówisz, głupia- zaprotestował nerwowo. Przestrach w jego głosie mówił sam za siebie.
-Moja siostra nie chce mieć z tobą nic wspólnego- powiedział Piotr.-Czy mam ci to może wytłumaczyć ręcznie?
                Chłopak zrobił groźną minę.
-No to chodź, chojraku!
                Widziałam, że Piotr już podnosi się z miejsca, więc złapałam go za rękaw.
-Nie, Piotr, nie warto…
-Co, teraz tchórzysz?- podjudzał go chłopak. Sama miałam ochotę mu przyłożyć, jednak nie mogłam dopuścić do tego, by komuś stała się krzywda.
-Może lepiej wyjdźmy na zewnątrz- zaproponował chłodno Piotr, jednak chłopak tylko go wyśmiał.
-Co, a tu się boisz? No? Chojraku? A może tchórzu?
                Piotr wstał ze swojego fotela, nie zwracając uwagi na moje protesty. Łucja zakryła sobie oczy dłońmi; Edmund przypatrywał się swojemu bratu ze zmrużonymi oczami. Ludzie za nami znów zaczęli syczeć.
                Chłopak też powstał ze swojego fotela i zakrył twarz pięściami, niczym bokser.
-No, dajesz… Założę się, że nawet mnie nie dotkniesz…
                Piotr pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym zamachnął się szybko pięścią. Wiedziałam, że jego ręka nie trafiła w cel- poznałam to po braku głuchego dźwięku uderzenia. Zaskoczony szybkością przeciwnika chłopak cofnął się o krok, wpadając na rząd foteli za nim. Stracił równowagę i runął jak długi, lądując twardo na tyłku i łokciach.
                Ktoś krzyknął coś o ochronie. Chwyciłam Piotra za łokieć, drugą ręką chwytając też Łucję, po czym wybiegłam z sali kinowej, ciągnąc moje rodzeństwo za sobą. Słyszałam, że Edmund podąża za nami.
                Dopiero, kiedy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od kina, odważyłam się zatrzymać w jakiejś bocznej uliczce.
-Co ty zrobiłeś?- krzyknęłam, starając się uspokoić oddech i bijące szybko serce.
-Nawet go nie dotknąłem- odparł ponuro Piotr.-Sam się znokautował.
                Przez chwilę mierzyliśmy się gniewnymi spojrzeniami.
                A potem nasze zagniewane miny zaczęły powoli przeradzać się w uśmiechy… I w następnym momencie wszyscy zanosiliśmy się ze śmiechu. A kiedy zaczęliśmy się śmiać, nie mogliśmy już przestać.
                Łzy wesołości płynęły ciurkiem po moich policzkach, i choć ścierałam je pośpiesznie palcami, nie mogły przestać płynąć. Łucja zgięła się wpół; nawet Edmund dał się porwać głupawce. Staliśmy tak, w wąskiej, brukowanej uliczce, zaśmiewając się do łez, po raz pierwszy od zakończenia Zabawy zachowując się jak prawdziwe rodzeństwo.




_________________________________________________________
Ta ta tam.
Marzy mi się jakieś wyzwanie. Odwalmy coś fajnego, ludzie ♥ Może ktoś ma ochotę coś stworzyć na spółkę?
Nuda. Szkoła. Teatr! Nuda. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz