Mam na imię Zuzanna.
Moja
historia powinna być bardzo prosta: osiemnastoletnia dziewczyna, wiodąca
normalne, beztroskie życie. Ma starszego brata i dwójkę młodszego rodzeństwa:
brata i siostrę. Jest ładna i miła, a w jej domu zawsze pachnie świeżo
upieczonym ciastem.
I
tak było. Tak było do czasu, kiedy w naszym życiu pojawiła się Zabawa. Nazywam
to wszystko, co się wydarzyło, Zabawą, chociaż dobrze wiem, że to raczej mało
śmieszny żart z mojej strony. To wcale nie była Zabawa. To było śmiertelnie
poważne.
Łucja
zaczęła całą tę Zabawę. Ona odkryła szafę, ona zaprowadziła nas do Narnii, ona
pierwsza uwierzyła w Aslana. Za drugim razem tak nie było; nikt nie miał
pierwszeństwa, po prostu wszyscy wróciliśmy do naszego królestwa w jednej
chwili. I to nie była jedyna zmiana, ponieważ czas naszego panowania dawno już
przeminął. Rządy musiał objąć ktoś inny, nowy, ktoś, komu władza w pełni się
należała.
Tym
kimś został młody mężczyzna, z urodzenia Telmar, z serca Narnijczyk. Można
powiedzieć, że się w sobie zakochaliśmy, jednak szybko pojawił się ten trzeci,
który na dodatek okazał się być tym złym. Związek się rozpadł.
A
potem zginęłam. Umarłam. Spadłam z konia podczas zwyczajnej przejażdżki; w
końcu takie rzeczy się zdarzają, prawda? A jednak żyję. W Anglii, w świecie, w
którym Narnia nie istnieje. Jest tylko Zabawą.
Czyli
wracamy do punktu wyjścia.
***
To
nieprawda, że po śmierci w Narnii i zmartwychwstaniu w Anglii nic się we mnie
nie zmieniło. Zmieniło się wszystko, i to diametralnie.
Nadal
mam na imię Zuzanna, nadal mam długie, czekoladowe włosy, brązowe oczy i
szczupłą sylwetkę. Nadal nie umiem śpiewać, malować ani pisać wierszy. Nadal
mam bardzo sprawne dłonie i doskonały wzrok łucznika.
Nadal
potrafię kochać.
Tylko
że teraz nie jestem już skromną, posłuszną dziewczyną, wiecznie troszczącą się
o innych. Przestałam rozmawiać z Łucją, opiekując się nią jedynie wtedy, gdy
była głodna, zmęczona lub nie radziła sobie z lekcjami. Nasze dobre kontakty,
siostrzana miłość- to wszystko zniknęło wraz z Piotrem. Edmund nie odzywał się
do nikogo prócz Łucji- mi i mamie przynosił jedynie kolejne uwagi do podpisania
i wezwanie do szkoły od dyrektora. Ponieważ ukończyłam niedawno osiemnasty rok
życia, mogłam chodzić tam zamiast mamy. Chciałam rzucić szkołę, jednak mama mi
na to nie pozwoliła. Na nic zdały się argumenty, że nie radzi sobie ani z prowadzeniem
domu, ani z wychowaniem Łucji i Edmunda- musiałam zachowywać pozory normalnego
życia, udając, że mój starszy brat wcale nie ma gdzieś całej swojej rodziny,
mama nie cierpi na depresję, a Łucja i Edmund mnie nie nienawidzą.
Piotr
przypominał sobie o nas co trzy tygodnie. Przyjeżdżał do domu na dwa, trzy dni,
przez cały ten czas chodząc z przyklejonym do twarzy, sztucznym uśmiechem. Za
każdym razem, gdy odprowadzaliśmy go na dworzec, Łucja zalewała się łzami i
prosiła go, by został. A on za każdym razem odmawiał, tłumacząc, że robi to dla
jej dobra.
-Zobaczysz, Łusiu- mówił, jedną nogą będąc już w pociągu,
w swoim małym, lepszym świecie, bez upierdliwego rodzeństwa i szarej, domowej
rutyny.-Jeszcze tylko kilka semestrów i będę cały dla was. Kupię wam, co tylko
zechcecie. Będziemy naprawdę bogaci.
Łucja
kiwała wtedy głową i ocierała łzy rękawem. A ja i Edmund milczeliśmy, doskonale
wiedząc, że Piotr już nigdy nie będzie cały dla nas. Że nic już nigdy nie
będzie tak samo.
Zakończenie
Zabawy było dla mnie bardzo brutalnym przeskokiem od dzieciństwa do
natychmiastowej dorosłości. Przed rozpoczęciem tej Gry byłam tylko śliczną,
słodką dziewczyną, beztroską i swobodną, opiekującą się młodszym rodzeństwem
niczym matka.
Nic
mi już z tego nie zostało. Nic mi nie…
-Zostało jeszcze trochę mleka?
Podniosłam
zmęczony wzrok znad miski z owsianką, która smakowała jak wióry. Zmusiłam się
do zjedzenia połowy miseczki i przesunęłam naczynie w kierunku Edmunda.
-Masz, możesz zjeść moje.
Edmund
wzruszył ramionami i sięgnął po łyżkę. Był sobotni, letni poranek. Z powodów
finansowych nie jeździliśmy już do szkoły z internatem, tylko uczyliśmy się w
Londynie, na miejscu. Dzięki temu zyskaliśmy mniej sprawdzianów, niższy poziom
edukacji i wolne soboty. Żyć nie umierać.
-Łucja już wstała?- spytałam, jedną ręką przecierając
oczy, a drugą podpierając ciężką jak z ołowiu głowę. Raz po raz przemykały po
niej obrazy z wczorajszej nocy.
Edmund
wzruszył ramionami.
-A Piotr?
-Nie wiem.
Westchnęłam
ciężko. Powinnam zrobić coś dobrego na śniadanie. Może jajecznicę. Może
naleśniki. Powoli podniosłam się z krzesła i podeszłam do lodówki. Mogłam
zrobić naleśniki, ale nie mieliśmy czym ich napełnić. Mama nie zrobiła żadnych
zapasów na zimę- ani jednego przetworu, dżemu, konfitury. Nic.
Ale
przecież Łucja i Edmund powinni jeść owoce i warzywa. Oni jeszcze rosną. Z
pewnością Piotr miałby na ten temat wiele do powiedzenia.
-Chcesz jajecznicę?- spytałam Edmunda.
-Nie.
-A sadzone jajko?
-Nie.
-Nie będziesz głodny?
-Nie.
Odechciało
mi się kontynuowania tej rozmowy. Pokroiłam boczek, wrzuciłam go na patelnię, a
kiedy nabrał brązowego odcienia, rozbiłam jajka i poczekałam, aż się zetną.
Akurat
w chwili, gdy przekładałam jajecznicę na trzy talerze, do kuchni weszła Łucja,
a za nią Piotr i mama. Moja młodsza siostra uśmiechnęła się do mnie.
-Pięknie pachnie- pochwaliła.
Chciałam
się do niej uśmiechnąć, ale zabrakło mi energii.
-Dziękuję. Jedz, póki ciepłe.
-Edmundzie- wychrypiała mama, prawie że przerywając mi w
pół słowa. Mocniej zacisnęła na swoim wychudzonym ciele pasek od szlafroka i
objęła się ramionami.-Nie zjesz z nami?
Edmund mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, po czym niemal wybiegł z kuchni. Piotr odprowadził go spojrzeniem spod przymrużonych oczu.
Edmund mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, po czym niemal wybiegł z kuchni. Piotr odprowadził go spojrzeniem spod przymrużonych oczu.
-No więc…- zaczęła Łucja, w bezowocnej próbie przełamania
niezręcznej ciszy.-Jak tam egzaminy, Piotrze?
Mój
starszy brat pożuł chwilę, zanim odpowiedział. Widziałam, że się namyśla.
-Napisałem je dobrze. Nawet… bardzo dobrze.
Chciałam
prychnąć znacząco, jednak powstrzymała mnie obecność mamy.
-Mój profesor anatomii uważa, że powinienem dokończyć
naukę na innej uczelni. Na… no, na lepszej uczelni.
-Lepszej?- wtrąciła mama.-Czyli gdzie?
Piotr
znowu milczał długą chwilę, nim zdobył się na odpowiedź.
-W Zurychu.
-W Zurychu!- powtórzyłam, prychając przez nos. Piotr
spojrzał na mnie gniewnie.
-Tak, w Zurychu. Nawet dla ciebie nie powinno być to zbyt
trudne.
Zamilkłam
na moment, kompletnie rozbrojona jego agresywnością.
-Piotrze!- syknęła karcąco mama. Łucja głośno przełknęła
ślinę.
-Sądzę, że powinieneś jechać do Zurychu. W końcu, po co
nam pieniądze na jedzenie i ubrania? Lepiej, żebyś pojechał na trzy lata do
Szwajcarii, żeby świetnie się bawić. W końcu za dziesięć lat wszystko nam
oddasz. Przez ten czas nie musimy kupować węgla, pić ani mieć dostępu do
bieżącej wody. Nic się nie martw.
Nozdrza
Piotra zadrżały niebezpiecznie.
-To jest dla mnie ogromna szansa…
-No tak- powiedziałam, głośno odsuwając swoje krzesło od
stołu.-Racja. To dla ciebie ogromna szansa. Więc jedź. W końcu to TWOJA SZANSA!
-O co ci chodzi?- warknął Piotr, z brzdękiem odkładając
sztućce na talerz.-Wyżywasz się na mnie, bo żaden chłopak nie chce nawet
rozmawiać z taką jęczącą harpią?
O
mało co nie cisnęłam w niego kuchennym nożem.
-Nie- odparłam.- Ale jak już przy tym jesteśmy, to
odważyłeś się w końcu zagadać do dziewczyny, czy nadal się rumienisz na dźwięk
słowa całowanie?
-Wiesz co, jesteś straszliwie dziecinna…
-Piotr, DO CHOLERY!- wrzasnęłam, trzaskając rękami o
stół. Mama złapała się za serce, a Łucja pisnęła cicho.-Nie mamy pieniędzy!
Ledwo starcza nam na utrzymanie twoich studiów i wyżywienie całej rodziny! I ty
chcesz jeszcze jechać do Zurychu? Ty, który nie dokładasz nic do domowego
budżetu? Wybacz, ale coś tu chyba jest nie tak!
-Och, no tak, Zuzanno, zapomniałem, jak daleko sięga
twoja ambicja. Wystarczy ci bycie SPRZĄTACZKĄ.
-Wiesz co?- odparłam, ledwo opanowując drżenie głosu.-
Lepiej być sprzątaczką i starać się ubrać i wyżywić młodsze rodzeństwo, niż
całe życie widzieć tylko własne ambicje.
Kiedy
Piotr wygłaszał swoją jak-zwykle-bardzo-ciętą-ripostę, odwróciłam się na pięcie
i pobiegłam za Edmundem schodami na górę. Cicho zamknęłam drzwi od sypialni
(nie trzaskałam drzwiami, wiedząc, że od tego mamę zaczyna mocniej boleć
głowa), po czym oparłam się plecami o ścianę, próbując wyrównać oddech.
Nie zacznę płakać. Nie zacznę płakać. Jestem
silniejsza niż Piotr. Jestem ponad to.
Po
kilku długich minutach poczułam się na siłach, by ostrożnie, jakbym stąpała po
kruchym lodzie, podejść do mojego biurka, wyciągnąć zeszyt do algebry i zacząć
rozwiązywać zadanie domowe, które rzekomo robiłam wczoraj u koleżanki. Poddałam
się po piątym przykładzie.
Za
wszystko winiłam tę całą głupią Zabawę. Gdyby nie Ona. Gdyby tylko TO się nigdy
nie wydarzyło… Gdybym nie poczuła prawdziwego bezpieczeństwa, prawdziwej
radości, prawdziwej rozpaczy, gdybym nie spotkała na swojej drodze kogoś, z kim
chciałabym się zestarzeć, gdybym nie znalazła miłości swojego życia w wieku
siedemnastu lat, gdybym nie przeżyła tego wszystkiego… Czy miałabym szansę na
ŻYCIE tutaj? Czy w tym świecie, z którego pochodziłam, też mogłabym być
szczęśliwa, czy mogłabym tutaj przeżywać wszystko po raz pierwszy?
Zabawa
zabrała mi wszystko. A ja nie wiedziałam, jak mam się po to upomnieć.
***
W południe
w końcu odważyłam się zejść do kuchni i zacząć przygotowywać obiad. Po chwili
dołączyła do mnie Łucja z nieśmiałym pytaniem, czy może jakoś pomóc. Pozwoliłam
jej przygotować surówkę i nakryć do stołu.
Wojna
się skończyła, jednak wszyscy wiedzieli, że jej skutki będziemy jeszcze długo
odczuwać. Oprócz wewnętrznych problemów, jakie zrodziła w naszej rodzinie-
śmierci taty, depresji mamy, braku środków do życia- przestawiła też całą
gospodarkę na przemysł zbrojeniowy, co teraz miało fatalny wpływ na dostępność
podstawowych środków higieny i żywności. Edmundowi zazwyczaj udawało się
zdobywać większość produktów (przez jego cynizm i chłodne opanowanie to na jego
barki złożyłam obowiązek robienia zakupów), co nie znaczyło, że opływaliśmy w
dostatki.
Opływaliśmy
w dostatki. Ostatnio opływaliśmy w dostatki sześćdziesiąt cztery dni temu.
Skarciłam
się za takie bezsensowne myślenie. Ono niczego nie zmieni.
-Obiad!- zawołała Łucja. Edmund i Piotr minęli się w
drzwiach wejściowych do kuchni, starając się na siebie nie patrzeć. Mama
przyszła chwilę po nich. Miała zaczerwienione oczy, a z kieszeni jej starego
szlafroka wystawała zmięta chusteczka. Ostentacyjnie usiadłam jak najdalej od
Piotra.
Obiad
upłynął nam w całkowitym milczeniu. Od czasu do czasu Łucja próbowała wtrącić
jakąś mało ważną uwagę, jednak nikt nie kwapił się, by jej odpowiadać, więc
szybko zrezygnowała.
Kiedy
chciałam zacząć zbierać naczynia ze stołu, mama powstrzymała mnie ruchem ręki.
-Zuzanno, zaczekaj, proszę.
Wiedziałam,
co teraz nastąpi, i nie miałam na to najmniejszej ochoty, a jednak posłusznie
usiadłam i złożyłam ręce na piersi. Edmund opadł na oparcie krzesła.
-Wiem, że… W ostatnich dniach… Wszystkim nam było bardzo
ciężko- zaczęła niepewnie mama, wpatrując się w blat stołu.-Piotruś naprawdę
dużo pracuje; nie myślcie sobie, że tylko się obija.
Choć
mama mówiła w liczbie mnogiej, czułam, że zwraca się personalnie do mnie.
-Studia to nie pora beztroskiej zabawy i leniuchowania.
Jeśli tylko będziemy w stanie sobie na to pozwolić… Dopilnuję, aby każde z was
miało możliwość rozpoczęcia studiów, tak jak Piotruś.
Beznamiętnie
wbiłam wzrok w ścianę, starając się nie rozkleić.
Gdybym
naprawdę miała rozpocząć studia- co oczywiście nie wchodziło w rachubę, w końcu
sama zajmowałam się rodzinnym budżetem- musiałabym już zacząć myśleć o ocenach
na koniec roku. Powinnam wybrać też kierunek, który mnie interesuje… Może
prawo… Nie, na prawie najlepiej znał się Edmund. Może wydział języka i
literatury? Tak… To byłoby coś…
Ale
ja nie byłam zdolnym Piotrusiem. Byłam Zuzanną, ładną, choć głupią gęsią, którą
interesują tylko pończochy albo szminki. Miałam sto procent pewności, że
właśnie w takich słowach Piotr opisałby mnie komuś postronnemu.
-Dlatego bardzo was proszę, weźcie pod uwagę to, ile
Piotr ma teraz obowiązków…
Obowiązków.
Ile Piotr na teraz obowiązków.
-A w zasadzie to ile?- wtrącił cicho Edmund.
Mama
spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, jakby zapomniała, że mówi do swoich
dzieci, a nie tylko do siebie.
-No, musi się uczyć…
-To jeden. Jest jeszcze jakiś?
Piotr
zmierzył brata niechętnym spojrzeniem.
-Edmundzie, myślę, że jesteś dość inteligentny, by
wiedzieć, ile mam nauki. Znacznie więcej, niż kiedykolwiek mieliśmy, bracie.
Trzymałam
kciuki, aby Edmund jakoś mu się odgryzł, abym nie była jedyną osobą gotową
przeciwstawić się kultowi Piotra w naszym domu, lecz mój młodszy brat mnie
rozczarował i umilkł.
-Więc… jak mówiłam- kontynuowała mama.-Piotr ma dużo
obowiązków i spędzacie ze sobą mało czasu… A to mogło się przyczynić do tego, że
wasze relacje… Trochę się… ochłodziły…
Trochę
się ochłodziły. A to ci niespodzianka!
-I uważam, że powinniście zrobić coś razem, we czwórkę,
jak za dawnych czasów. –Mama podniosła się z krzesła z wyrazem boleści na
twarzy, po czym podeszła do puszki po ciastkach, w której trzymaliśmy pieniądze
na drobne, bieżące wydatki. Wyjęła plik banknotów i wręczyła go siedzącemu
najbliżej Edmundowi.
-Idźcie na lody, dzieci. Albo do kina. Wiem, że o
czwartej puszczają ciekawy film z Charliem Chaplinem.
Bez
żartów.
Naprawdę…
mamy…
Nie.
No
ale proszę.
Serio?!
-Serio?!- powiedział na głos Edmund, wytrzeszczając
oczy.-Mamy iść do kina?
Mama
z uśmiechem pokiwała głową, najwyraźniej błędnie interpretując jego zaskoczoną
minę.
-Tak, kochane dzieci. Tak.
***
Włożyłam
czarną spódnicę, sięgającą połowy łydki, oraz biały płaszczyk, zakończony
baskinką. Większość moich rzeczy kupiłam na comiesięcznej wyprzedaży. Część
pochodziła też z darów od Koła Opieki. Niekiedy trafiały się tam naprawdę ładne
ubrania- niestety, rzadko w moim rozmiarze.
Piotr
krytycznie przyglądał się, jak wkładam stare pantofle mamy na obcasie,
równocześnie nakładając szminkę na usta. Zaprotestował gorliwie, kiedy Łucja
spytała, czy może się spryskać moimi perfumami.
-Jesteś na to za mała- uciął stanowczo. Kiedy nie
patrzył, lekko skropiłam bladą szyję mojej młodszej siostry perfumowaną wodą,
której używałam na co dzień, gdyż była bardzo, bardzo tania. Moje perfumy
dostałam na osiemnaste urodziny i od tamtego czasu nie zużyłam nawet jednej czwartej
buteleczki. Bardzo o nie dbałam, wiedząc, iż są najcenniejszą rzeczą, jaką
aktualnie posiadam.
Odprowadzeni
wzrokiem przez mamę, uśmiechającą się do nas blado zza firanki, przeszliśmy
przez ulicę i ruszyliśmy w stronę najbliższego kina. Szliśmy w milczeniu tuż
obok siebie, bojąc się odezwać lub zrobić jakikolwiek ruch, wykraczający poza
narzucony rytm. Stukot moich pantofli ginął w naszych przyśpieszonych oddechach
i szeleszczących ubraniach.
Pierwszy
odezwał się Piotr.
-Więc…- zaczął.-Co to za film?
Łucja
zaczęła mu ochoczo opowiadać o fabule, która mnie akurat niespecjalnie
wciągała, jednak kiwałam potakująco głową, od czasu do czasu wtrącając swoje
trzy grosze. Temat starczył nam akurat na dojście do kasy biletowej.
Piotr
zaoferował się, że weźmie moją marynarkę i płaszczyk Łucji. Przez chwilę w jego
geście dostrzegłam błysk dawnego Piotra; Piotra, z którym mogłyśmy żartować,
śmiać się i czuć bezpiecznie w jego obecności.
Teraz
nie miałam już tego poczucia bezpieczeństwa. Oprócz dworskich manier, które mój
brat ujawniał od czasu do czasu, z jego roli w Zabawie niewiele pozostało.
Pojawił
się Edmund, dzierżąc w dłoniach cztery bilety. On i Piotr przepuścili mnie i
Łucję w wejściu na salę kinową. Dostrzegłam, że prawie nie było widzów- jedynie
parę pojedynczych osób w górnym sektorze i chłopak z dziewczyną w dolnym.
Edmund szepnął nam literkę, oznaczającą nasz rząd, więc razem z moją młodszą
siostrą ruszyłyśmy schodami w dół.
Usiedliśmy
rząd wyżej niż owa para. Kiedy zajmowaliśmy miejsca, chłopak obejrzał się przez
ramię, aby zobaczyć, któż taki za nim siada. Skrzyżowałam z nim spojrzenie… i o
mało co nie jęknęłam.
To
był ten chłopak. Ten chłopak, z którym całowałam się wczoraj w parkowej alejce.
Zobaczywszy
mnie, wykrzywił usta w paskudnym grymasie.
-Ty?- warknął.
-Miło cię widzieć- mruknęłam pod nosem.
Poczułam,
że Piotr na miejscu obok mnie cały zesztywniał.
-Znasz go?- spytał cicho.-To twój kolega?
-Nie- odparłam szybko.-Znam go, ale się nie przyjaźnimy.
Chłopak
najwyraźniej to usłyszał, bo jego twarz zmieniła kolor na purpurowy, co było
widoczne nawet w słabym oświetleniu kina. Jego dziewczyna wyraźnie nadstawiała
uszu.
-Nie dotknąłbym cię kijem- oświadczył głośno. Dziewczyna
zachichotała nerwowo. Ludzie siedzący wyżej od nas zaczęli syczeć z niesmakiem.
-Cicho tam!- warknął ktoś.
-Zuzanno- zaczął powoli Piotr, nie spuszczając wzroku z
chłopaka.-Dlaczego ten śmieć cię obraża?
Miałam
ochotę odpowiedzieć mu „to nie twoja sprawa”, a jednak… Po raz pierwszy od
trzech miesięcy poczułam, że Piotr zaczął się przejmować. Że poczuł, iż to
jednak jest jego sprawa.
-Kolega wczoraj po prostu dość usilnie próbował mnie
przekonać, żebym się do niego bardzo, bardzo zbliżyła. Z oczywistych przyczyn
odmówiłam, jednak nie sądzę, by to dotarło.
Dziewczyna,
siedząca obok chłopaka, wciągnęła głośno powietrze przez nos.
-Nie wiem, o czym ty mówisz, głupia- zaprotestował
nerwowo. Przestrach w jego głosie mówił sam za siebie.
-Moja siostra nie chce mieć z tobą nic wspólnego-
powiedział Piotr.-Czy mam ci to może wytłumaczyć ręcznie?
Chłopak zrobił groźną minę.
Chłopak zrobił groźną minę.
-No to chodź, chojraku!
Widziałam,
że Piotr już podnosi się z miejsca, więc złapałam go za rękaw.
-Nie, Piotr, nie warto…
-Co, teraz tchórzysz?- podjudzał go chłopak. Sama miałam
ochotę mu przyłożyć, jednak nie mogłam dopuścić do tego, by komuś stała się
krzywda.
-Może lepiej wyjdźmy na zewnątrz- zaproponował chłodno
Piotr, jednak chłopak tylko go wyśmiał.
-Co, a tu się boisz? No? Chojraku? A może tchórzu?
Piotr
wstał ze swojego fotela, nie zwracając uwagi na moje protesty. Łucja zakryła
sobie oczy dłońmi; Edmund przypatrywał się swojemu bratu ze zmrużonymi oczami.
Ludzie za nami znów zaczęli syczeć.
Chłopak
też powstał ze swojego fotela i zakrył twarz pięściami, niczym bokser.
-No, dajesz… Założę się, że nawet mnie nie dotkniesz…
Piotr
pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym zamachnął się szybko pięścią.
Wiedziałam, że jego ręka nie trafiła w cel- poznałam to po braku głuchego
dźwięku uderzenia. Zaskoczony szybkością przeciwnika chłopak cofnął się o krok,
wpadając na rząd foteli za nim. Stracił równowagę i runął jak długi, lądując
twardo na tyłku i łokciach.
Ktoś
krzyknął coś o ochronie. Chwyciłam Piotra za łokieć, drugą ręką chwytając też
Łucję, po czym wybiegłam z sali kinowej, ciągnąc moje rodzeństwo za sobą.
Słyszałam, że Edmund podąża za nami.
Dopiero,
kiedy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od kina, odważyłam się zatrzymać
w jakiejś bocznej uliczce.
-Co ty zrobiłeś?- krzyknęłam, starając się uspokoić
oddech i bijące szybko serce.
-Nawet go nie dotknąłem- odparł ponuro Piotr.-Sam się
znokautował.
Przez
chwilę mierzyliśmy się gniewnymi spojrzeniami.
A
potem nasze zagniewane miny zaczęły powoli przeradzać się w uśmiechy… I w
następnym momencie wszyscy zanosiliśmy się ze śmiechu. A kiedy zaczęliśmy się
śmiać, nie mogliśmy już przestać.
Łzy
wesołości płynęły ciurkiem po moich policzkach, i choć ścierałam je pośpiesznie
palcami, nie mogły przestać płynąć. Łucja zgięła się wpół; nawet Edmund dał się
porwać głupawce. Staliśmy tak, w wąskiej, brukowanej uliczce, zaśmiewając się
do łez, po raz pierwszy od zakończenia Zabawy zachowując się jak prawdziwe
rodzeństwo.
_________________________________________________________
Ta ta tam.
Marzy mi się jakieś wyzwanie. Odwalmy coś fajnego, ludzie ♥ Może ktoś ma ochotę coś stworzyć na spółkę?
Nuda. Szkoła. Teatr! Nuda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz