poniedziałek, 31 grudnia 2012

[2] Maska




Wyjeżdżając, Piotr po raz pierwszy przytulił nie tylko Łucję, lecz również mnie i Edmunda. Miałam ochotę go od siebie odepchnąć- w końcu to, że przywalił chłopakowi, który się do mnie dostawiał, nie było znowu jakimś wielkim wyczynem- jednak powstrzymałam się. Jeśli nie chciałam być dłużej samotna, również powinnam włożyć w mój społeczny powrót do życia trochę pracy.
                To, co Piotr zrobił w kinie, odblokowało coś w nas wszystkich. Po powrocie do domu mój starszy brat poprosił nas, żebyśmy wszyscy przyszli do jego pokoju.
-Posłuchajcie- rzekł bardzo poważnym tonem.-Sądzę, że mama ma depresję.
                Wbiłam wzrok w podłogę, unikając spojrzenia Edmunda.
                Oboje doskonale wiedzieliśmy, że i ja, i on zdiagnozowaliśmy zachowanie mamy na długo przed Piotrem. Jednak wypowiedzenie słowa depresja na głos przez przyszłego lekarza było na swój sposób ostateczne. Nieodwołalne.
                Myślałam, że Łucja wyda z siebie głuchy okrzyk albo coś w tym stylu, ona jednak pokiwała głową ze zbolałym wyrazem twarzy.
-Tylko co mamy z tym zrobić?
-Przede wszystkim potrzeba jej odpoczynku. I lekarstw.
                Westchnęłam ciężko.
-Na lekarstwa nie mamy pieniędzy. A co się tyczy odpoczynku… Nie wydaje ci się, że mama ostatnio nie robi nic poza tym?
                Oczywiście, nasza rozmowa nie przyniosła żadnych konstruktywnych wniosków. Piotr powiedział, że „zobaczy, co da się zrobić z tymi lekami”- ale przecież dopiero co skończyła się wojna. Brakowało wszystkiego, a już zwłaszcza lekarstw. Łatwiej było załatwić sobie dom w Etiopii niż środki na depresję.
***

                Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek. Wszystkie dni były takie same.
                Razem z Łucją i Edmundem wstawałam, jadłam śniadanie, szykowałam im kanapki, czesałam włosy, ubierałam się, malowałam, po czym chwytałam torbę i razem z rodzeństwem szłam do szkoły. Łucja i Edmund uczyli się ostatni rok w tej samej szkole; potem Edmund miał zmienić swoje gimnazjum na liceum, w którym uczyłam się i ja.
                Siadałam w ławce razem z koleżanką, której imienia nie będę tu wspominać, gdyż nie odgrywa ona w mojej historii żadnej roli. Razem z nią i grupą innych, dość popularnych w szkole dziewczyn spędzałam wszystkie przerwy, także tą obiadową. Codziennie zajmowałyśmy w stołówce ten sam stolik, kończąc posiłek cztery minuty przed dzwonkiem, by zdążyć jeszcze poprawić w łazience makijaż. Ani jedna nie dostała od początku roku oceny lepszej niż czwórka, która i tak była spełnieniem marzeń. Śmiałyśmy się z zakompleksionych, źle ubranych, inteligentnych dziewczyn, które będąc dopiero w liceum, zdobywały indeksy uczelni wyższych. Nie chciałam się przyznać nawet przed samą sobą, że gdybym tylko włożyła w to trochę wysiłku, mogłabym nie tylko im dorównać, lecz nawet prześcignąć.
                Nie. Nie byłam Piotrem. Nie ma co się oszukiwać. Nigdy nie będę prymusem. Bo i po co? Zostałam wychowana po to, by umieć zająć się domem. Wystarczy, że zdołam dobrze wyjść za mąż.
                Kiedy wracałam do domu, Edmund i Łucja już na mnie czekali. Przygotowywałam im posiłek, sprzątałam, pomagałam Łucji w lekcjach, po czym próbowałam ogarnąć dom: odkurzałam, robiłam pranie, szorowałam kafelki w łazience… Starałam się utrzymywać porządek w każdym pomieszczeniu, za wyjątkiem sypialni mamy; tam nie miałam wstępu. Zresztą, zaciągnięte kotary, wieczny zaduch i przygnębiająca cisza skutecznie mnie od tego miejsca odstraszały.
                Kładłam się spać ze świadomością, że moje życie nie ma absolutnie żadnego sensu. Nie miewałam myśli samobójczych- zbyt ceniłam sobie mój wygląd, by pozbawić świat jego widoku. Po prostu nie widziałam sensu w żadnej czynności, którą wykonywałam. Nie miałam dla kogo żyć.
***


                W sobotę całe popołudnie spędziłam u siostry mojej najbliżej szkolnej koleżanki. Była ona krawcową i zgodziła się uszyć nam suknie za darmo- musiałyśmy tylko mieć na nie pomysł oraz własny materiał. Zbliżała się bowiem największa impreza naszej szkoły- święto patrona. Z tej okazji co roku, w ostatni dzień listopada, był organizowany bal. Jego dwie nigdy nie spisane zasady, które znał każdy, brzmiały:
1.       Jeśli masz przyjść sam, lepiej nie przychodź wcale.
2.       Sukienka bez dekoltu to nie sukienka.

Były to dwa najważniejsze prawa mojego liceum. Tak więc, uzbrojona w ołówkowy szkic mojej kreacji oraz wygrzebany gdzieś na strychu, kremowy materiał, ruszyłam na Wielką Przymiarkę.
                Wybrałam suknię długą do ziemi, odcinaną w pasie, z odkrytymi plecami i luźno wiązaną na karku. Kremowy kolor sukienki miał ładnie komponować się z podobnym odcieniem mojej skóry.
                Przypomniałam sobie znienacka kolor czyjejś dłoni, kontrastujący dziwnie z moją bladą niczym u ducha karnacją. Ta dłoń, przyłożona do mojej, wydawała się być jeszcze ciemniejsza niż zazwyczaj...
                Nagle poczułam uczucie w okolicach biodra i syknęłam cicho.
-Przepraszam- mruknęła nasza krawcowa, z ustami pełnymi szpilek. Jedna z nich najwidoczniej przed chwilą wbiła mi się w bok.-Drgnęłaś. Nie ruszaj się.
-Coś mi się przypomniało- mruknęłam, prostując ramiona. Do końca przymiarki nie pozwoliłam swoim myślom zbłądzić na tak bezsensowne tory.
                Wieczorem nasza kuzynka zaprosiła mnie na potańcówkę w jakimś podejrzanym pubie. Czując na sobie smutny wzrok mamy, umalowałam się, ładnie ubrałam, po czym poszłam zabawić. Kiedy wróciłam, tym razem nikt na mnie nie czekał. I tym razem nie byłam z tego zadowolona.
***

                W środę, dwa dni przed balem, odebrałam gotową już suknię. Prezentowała się nader wytwornie jak na tak skromny materiał, za który nie dałam przecież złamanego szylinga. W czwartek wieczorem przyjechał Piotr, co było dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem- w końcu był w domu w zeszły weekend. Ale on najwyraźniej próbował nadrobić zaległości w pełnieniu roli najstarszego mężczyzny w rodzinie. Kiedy usłyszał, że wybieram się na bal, nieco się stropił, ale zrobił dobrą minę do złej gry i zaczął wypytywać, czy mam z kim iść. Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że miałam. Nie przeżyłbym takiego upokorzenia, gdybym musiała iść z własnym bratem.
                Mój partner zaprosił mnie trzy tygodnie wcześniej. Po cichu liczyłam na to, że na bal zabierze mnie Henryk, najprzystojniejszy chłopak w szkole, ale on wolał moją koleżankę z ławki. Musiałam zadowolić się kapitanem drużyny piłki ręcznej, dość wysokim, atletycznie zbudowanym blondynem, całkiem podobnym do Piotra. Był z pewnością sympatyczny i skromny, miałam więc pewność, że nie wstawi się i nie zacznie dobierać do moich majtek.
                Wiedziałam, że moje włosy nie potrzebują żadnych specjalnych zabiegów, jednak ja sama czułam potrzebę uczynienia specjalnego gestu. I tak, zastanawiając się, czy nie oszalałam, poprosiłam Łucję o pomoc w układaniu fryzury. Oczywiście żadnej pomocy nie potrzebowałam- liczyłam na to, że sprawię tym Łucji przyjemność. Nie pomyliłam się. Układała moje włosy bardzo, bardzo długo, skrupulatnie zaplatając nawet najcieńsze kosmyki. Kiedy ze mną skończyła, miałam na głowie ładne, misterne upięcie, z cienkim warkoczem nad lewą skronią. Przez to, że włosy były z tyłu dość mocno ściągnięte, moje oczy wyglądały na większe, choć nawet nie zaczęłam malować się kredką.
-Mogę popatrzeć, jak się malujesz?- spytała potulnie Łucja.
                Zgodziłam się, nieco zaskoczona- przecież moja siostra pewnie nie raz widziała, jak przygotowuję się do wieczornego wyjścia. Jej prawdziwy cel dość szybko wyszedł na jaw.
                Chciała się nauczyć.
                Zasypywała mnie pytaniami: o szminkę, o tusz do rzęs, o róż do policzków, o mgiełkę do ciała we flakoniku imitującym kryształ… Cierpliwie tłumaczyłam jej wszystko, co sama wiedziałam, rada, że choć w jednej dziedzinie mogę okazać się ekspertem.
-Chodź bliżej, pokażę ci coś.
-Co to jest?
-To jest zalotka.
-I co się tym robi?
-Torturuje ludzi- odparłam miękko.
                Łucja uśmiechnęła się do mnie blado.
                Zakręciłam jej rzęsy, a potem, poniesiona fantazją, również przypudrowałam lekko policzki i obwiodłam jej oczy brązową kredką.
-I jak ci się podoba?- spytałam. Na różowe policzki mojej siostry wypłynął delikatny rumieniec.
-No…
                W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
-Ja otworzę!- krzyknął z dołu Piotr.
-To do mnie!- odkrzyknęłam.
                Spanikowanym ruchem sięgnęłam po szminkę, jednak Łucja szybkim ruchem powstrzymała moją dłoń. Chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy.
-Zostaw- powiedziała.
-Ale…
-Może ty tego nie pamiętasz, ale ktoś ci kiedyś powiedział, że ładniej wyglądasz bez makijażu. I ja się z nim zgadzam.
-Ale… cco…
-Zuzanno!- zawołał z dołu Piotr.-Idziesz?
                Łucja nieco brutalnym ruchem podniosła mnie z krzesła i popchnęła w kierunku drzwi. Odwróciłam się, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę.
-Ja…
-Baw się dobrze- powiedziała tylko, po czym zamknęła mi mój własny pokój przed nosem.
***

                Jakże mogłabym nie pamiętać osoby, która mi to powiedziała?
                Moja miłość.
Moje życie.
I moja śmierć.
Było tak, jakbym straciła przytomność podczas Zabawy, a obudziła się w swoim pokoju, w
Londynie. W głowie miałam dziwną jasność- wiedziałam, jaki mamy dzień, z kim się umówiłam i że powinnam już wychodzić.
                Zdumione miny Piotra, Edmunda i Łucji nieco mnie rozbawiły. I choć byłam ciekawa, jak oni znaleźli się w Anglii, to nigdy nie poruszyłam z nimi tego tematu. Nie miałam zamiaru już nigdy więcej wracać do Zabawy.
                Choć wspomnienia były nieuniknione.
                Przez te trzy miesiące przeczytałam dużo, bardzo dużo książek. Na tle rodziny zawsze wypadałam blado, jeśli chodzi o intelekt- nigdy mi to nie przeszkadzało, póki cieszyłam się opinią najpiękniejszej- ale musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, które odciągałoby moje myśli od wszystkiego.
                Tańce.
                I książki.
                I choć to może nie są dwie najbardziej powiązane rzeczy na świecie, jednak one razem, w pewnym stopniu, przynosiły mi ukojenie przez cały ten czas. A teraz wspomnienia powróciły, chcąc mnie opanować.
                Pamiętam, że byłam w nim zakochana. Szalenie zakochana; tak, jak tylko młode dziewczyny potrafią. A potem to uczucie zaczęło przeradzać się w coś więcej, związek wskoczył na bardziej dojrzały etap, co oznaczało więcej stateczności. Mi jednak zachciało się przygód.
                Przygoda pojawiła się jak na zawołanie. Miała blond włosy, błękitne oczy i twarz anioła. Bardzo złego, bardzo wyrachowanego, ale jednak anioła. W nim nie byłam zakochana. On mi się po prostu podobał, a ja- jak największa ofiara świata- pomyliłam to uczucie z czymś silniejszym.
Myślę, że teraz za to pokutuję. Bo niby dlaczego kiedy w końcu dojrzewam na tyle, by pragnąć stateczności u boku kogoś, kto nadaje mojemu życiu sens, nikogo takiego po prostu nie ma?
***



                Westchnęłam zrezygnowana, po chwyciłam moją małą, białą torebeczkę na perełkowym sznurku i powoli, niczym wielka dama, zeszłam po schodach. U ich podnóża czekali na mnie John i Piotr- ten pierwszy w eleganckim garniturze, zaś Piotr w zwykłych spodniach i koszuli.
                Oboje uśmiechnęli się na mój widok.
-Pięknie wyglądasz- pochwalił mnie John. Wręczył mi mały bukiecik kwiatów, po czym usłużnie zgiął ramię i pochylił, bym mogła wsunąć w nie dłoń.-Gotowa?
-Gotowa- odparłam, uśmiechając się do niego nieśmiało. Czułam się dziwnie naga bez warstwy makijażu na twarzy. Nie byłam jeszcze pewna, czy mi się to podoba, czy nie.
-Baw się dobrze- powiedział Piotr, odprowadzając nas do drzwi, niczym przyzwoitka.
-Dzięki.
-Miły ten twój brat- zagadnął John, kiedy znaleźliśmy się już w bezpiecznej odległości od mojego domu. Miałam tak blisko do szkoły, że nie opłacało się wynajmować samochodu, dlatego szliśmy pieszo. Było mi bardzo, bardzo zimno w cienkiej sukience, jednak John zdawał się niczego nie zauważać.
                Zgodziłam się kiwnięciem głowy.
-Nawet nie wiedziałem, że masz starszego brata- ciągnął.
-Tak, on studiuje i rzadko bywa w domu.
-A co studiuje?
-Medycynę- odparłam, teraz już trzęsąc się z zimna. John mówił coś o studiach medycznych, jednak nie słuchałam go uważnie, modląc się, bym nie dostała zapalenia płuc.
                Gdy dotarliśmy wreszcie do szkoły, miałam zgrabiałe ręce i chciało mi się płakać, ponieważ John nie miał mi absolutnie nic ciekawego do zaprezentowania. Sala gimnastyczna szczęśliwie była ogrzewana i nim ustawiliśmy się w schludnym szeregu do pierwszego tańca, zdążyłam już odtajać na tyle, by móc swobodnie zginać nogi w kolanach.
-Ale masz zimne ręce-rzucił tylko John. Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi, zastanawiając się, czy wszyscy sportowcy rzucają takie trafne spostrzeżenia.
Przynajmniej na parkiecie spisywał się naprawdę dobrze.




______________________________________________________
Szaleję z miłości do teatru. Warsztaty? Jasne. Fizyka? Yyyy…
I jest dobrze.




1 komentarz:

  1. Piękny blog :)
    Muszę się przyzwyczaić do czytania i komentowania na blogspocie, ale dam radę.

    OdpowiedzUsuń