środa, 2 stycznia 2013

[3] Chłód




Nasi towarzysze woleli siedzieć przy stolikach i pić nielegalnie przemyconą pod frakami rosyjską wódkę niż zwracać uwagę na swoje partnerki.
Z Johnem udało mi się odtańczyć kilka utworów, po czym dołączył do reszty swojej drużyny. Podczas ich rozmowy wyczułam, że choć teoretycznie to John jest kapitanem, z jego zdaniem prawie nikt się nie liczy. Nie miał żadnego autorytetu, choćby wśród rówieśników. Mimowolnie poczułam, że tracę do niego całą sympatię.
                Po bitej godzinie takiego siedzenia, razem z kilkoma dziewczynami utworzyłyśmy na parkiecie coś na kształt okręgu i tańczyłyśmy razem, we własnym tempie. Większość jednak robiła to tak, by i panom się podczas tego tańca nie nudziło- nie brakowało dość odważnych spojrzeń, rzucanych ukradkiem na co przystojniejszych, oraz zamaszystego wymachiwania spódnicą.
                Chociaż lubiłam towarzystwo mężczyzn, nigdy nie byłam wyuzdana. Nie miałam potrzeby pokazywania z punktu wszystkiego, co miałam. Wolałam raczej robić wrażenie, powoli odkrywając karty. Wyjątek stanowiły te dni, w których nie zależało mi na niczym, tylko na tym, by się upić i pozwolić się obcałować jakiemuś chłopakowi. I choć pewnie niewiele osób by mi uwierzyło, nigdy jeszcze nie rozebrałam się przed żadnym z nich. I nigdy nie dopuściłam, by sprawy zaszły zbyt daleko.
                Przymknęłam oczy, kiedy dotarło do mnie, ile spośród prowokujących dziewcząt wokół mnie tej nocy utraci coś bezpowrotnie.
-Będę lecieć- krzyknęłam mojej koleżance do ucha.
-Co?- odkrzyknęła, patrząc na mnie z niezrozumieniem w oczach.
-Idę do domu!- wrzasnęłam głośniej, starając się przebić przez muzykę.
-Dobra! Poradzisz sobie? Ktoś cię odprowadzi?
                To właśnie w niej uwielbiałam. Jeśli już podjęłam jakąś decyzję, nie próbowała mnie do niej przekonywać czy odwodzić, tylko zajmowała się bardziej praktycznymi rzeczami, na które przynajmniej mogła mieć wpływ.
-John mnie odprowadzi!- wrzasnęłam, po czym jakoś udało mi się zejść z parkietu i znaleźć Johna, który siedział odwrócony tyłem do tańczących dziewczyn, w ogóle nie zwracając na nie uwagi.
-Chciałabym iść do domu- powiedziałam spokojnie.
                Spojrzał na mnie. Zauważyłam, że ma przekrwione oczy, choć dałabym sobie głowę uciąć, że nie wypił więcej niż trzy kieliszki.
-Nie ma sprawy.
                Czekałam, aż podniesie się z krzesła, ale on siedział bez ruchu. Chrząknęłam znacząco.
-Wiesz… teraz bym chciała.
-Serio, nie ma sprawy- odparł, unosząc lekko brwi.-Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś.-Po czym faktycznie, wstał z krzesła, ale tylko po to, by nalać sobie kolejny kieliszek wódki.
                Gorąca, głupia wściekłość uderzyła mi do głowy. Przecież to nie do pomyślenia, aby mężczyzna pozostawił kobietę samą, w dodatku o tej godzinie…
                Ale nie w tym kraju.
                Po co nam ta cała emancypacja? Czy nie mogłyśmy siedzieć cicho, pozwalając mężczyznom wykonywać za nas brudną robotę? Może wtedy mieliby dość przyzwoitości, by chociaż nas odprowadzić do domu?
                Dupki i tyle.
                Wyglądało na to, że mam dwie możliwości, z których pierwsza była samobójstwem- mianowicie mogłam iść do domu sama, bez kurtki, ryzykując nie tylko zamarznięcie na śmierć, lecz także napaść, bowiem dzielnica, w której znajdowała się moja szkoła, nie była najlepszym miejscem na samotny spacer. Gdybym tak miała brata, który mógłby przynieść mi kurtkę, a przy okazji odprowadzić mnie do domu…
                Decydując się na pierwszą opcję, byłabym nie tyle odważna, co po prostu głupia. Mogłam się założyć, że na zewnątrz było kilka stopni poniżej zera, w dodatku byłam elegancko ubrana- aż prosiłam się o rabunek. Jednak wybierając drugą… Jakim kamikadze musiałabym się okazać?
-Do odważnych świat należy- mruknęłam, po czym, z duszą na ramieniu, pchnęłam drzwi frontowe.
                I natychmiast je zamknęłam, piszcząc z zimna.
***

                Moją szkołę od budki telefonicznej dzieliło jakieś dwieście metrów.
Dwieście. Metrów. Tortury.
                Zatrzasnęłam za sobą drzwiczki kabiny , szczękając zębami. Wygrzebałam z torebki kilka monet, zgrabiałymi palcami wybrałam numer i przyłożyłam słuchawkę do ucha, modląc się, by ktoś odebrał.
                Dlaczego, dlaczego, dlaczego nie wzięłam ze sobą tego głupiego płaszcza? W listopadzie?
                Pierwszy sygnał. Drugi. Trzeci…
-Halo?
-Piotr? Mówi Zuzanna.
-Zuzanna? Co się stało?
-Nic, po prostu… No… Chciałabym wrócić do domu, ale jest bardzo zimno, a ja nie wzięłam płaszcza.
                Nastąpiła krótka chwila ciszy.
-John?- powiedział w końcu mój brat. Nie zabrzmiało to wcale jak pytanie- raczej, jak gdyby stwierdzał fakt, a to jedno imię było wyjaśnieniem dla wszystkich problemów tego świata.
                Gdyby nie fakt, iż od trzech miesięcy nie uroniłam ani jednej łzy, prawdopodobnie bym się rozpłakała. Jednak ja już chyba nie pamiętałam, jak się płacze ani po co się to robi.
                Co nie zmieniało faktu, że Piotr- jeśli tylko chciał- potrafił być naprawdę dobrym bratem.
-Jesteś tam?
-Tak. John chyba nie może mnie odprowadzić.
-Rozumiem.-Znowu nastąpił krótki moment ciszy.-Dzwonisz z budki przed szkołą, tak?
                Potaknęłam.
-Chcesz, żebym po ciebie przyszedł?
                Tym razem to ja umilkłam na chwilę, zastanawiając się, czy tego chcę. Jeśli po mnie przyjdzie, to znaczy, że będziemy musieli ze sobą rozmawiać… A to może zrodzić różne nieprzyjemne konsekwencje. Ale skoro już dzwonię, to…
-Tak- odparłam cicho.
-No to będę za dwadzieścia minut. Poczekaj na mnie w korytarzu, bo zamarzniesz.
-Tak, wiem.
-No to na razie.
-Tak… to na razie.-Wahałam się krótką chwilę, po czym krzyknęłam jeszcze:- Piotr!
-No?
                Ale cała odwaga już dawno zdążyła mnie opuścić.
-Czy… czy mógłbyś wziąć dla mnie ten czarny płaszcz, a nie kremowy? Nie będzie pasować.
                Odwiesiłam słuchawkę na miejsce. Chwilę wpatrywałam się w ciemność, po czym biegiem ruszyłam do szkoły.
***

                Przez pierwszy tydzień po mojej śmierci pisałam listy.
                Listy bez adresata.
                Opisałam w nich, jak moje życie w Anglii przestawało tracić znaczenie, ponieważ kiedyś znalazłam się w lepszym świecie. Przelewałam na papier wszystkie rzeczy, o jakie winiłam Zabawę; o to, że zabrała mi rodzeństwo i mężczyznę mojego życia. Wyrażałam to, czego nie umiałam opowiedzieć słowami: moją śmierć, moją przybraną córkę, mój kraj.
                Pisałam o tym, że spadłam z konia i zasnęłam. A kiedy się obudziłam, byłam już w swoim własnym łóżku i mój wzrok padł na kalendarz; wiedziałam, że zostało mi niewiele czasu do umówionej randki. Ubrałam się, uczesałam, umalowałam i wyszłam z domu, po drodze natykając się na rodzeństwo. Zapamiętałam wszystko, co było do zapamiętania.
                Tak zakończyła się moja Zabawa.
                Czułam, że gdybym musiała zacząć ją jeszcze raz, nie wytrzymałabym powrotu do tego świata. To byłoby zbyt okrutne, zbyt mściwe- bowiem za każdym razem, gdy Zabawa się kończyła, traciłam coś bezpowrotnie.
                Za pierwszym razem była to Dojrzałość.
                Za drugim Miłość.
                Niewiele mi już zostało do stracenia, a jednak za wszelką cenę chciałam ocalić to, co się da.
***


                Piotr zjawił się dwadzieścia minut później, dokładnie tak, jak obiecał. Z zimna miał czerwone policzki i uszy.
-Byłbym szybciej- powiedział. Jego oddech zmienił się w mały obłoczek pary.-Ale wróciłem do domu po rękawiczki. Nie mogłem znaleźć twoich, więc wziąłem Edmunda.
                Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem.
-Nie śpią jeszcze?
-Edmund i Łucja? Nie. Jak wychodziłem, Łucja poiła mlekiem jakiegoś bezdomnego kota.
-Bezdomnego… słucham?
                Szybki rytm naszych kroków przekładał się na tempo rozmowy. Dystans, który zazwyczaj pokonywałam kilka dobrych minut, przebyliśmy w rekordowo krótkim czasie, niczym sprinterzy. Nie było mi aż tak zimno, by piekąca skóra sprawiała ból, jednak nie mogłam się wprost doczekać, kiedy znajdę się w domu.
                Było mi szkoda sukienki, której nikt i tak nie docenił. Chciałam, by John, albo ktokolwiek inny, poświęcił mi nieco więcej uwagi niż te kilka tańców.
-Jak wyszłaś, Łucja zauważyła na drzewie po drugiej stronie ulicy jakiegoś kota. Razem z Edmundem udało nam się go ściągnąć… Ale moja koszula poniosła nieodwracalne straty.
-Czy on jest u nas w domu?
                Piotr kiwnął głową.
-Świetnie- mruknęłam pod nosem, ciaśniej otulając się płaszczem.-Zawsze marzyłam, by po całym domu walała się kocia sierść.
-Łucja bardzo pilnowała, by nie wszedł do salonu- zaoponował cicho Piotr.-Zresztą, czy nie będzie jej miło, jeśli będzie mieć swojego zwierzaka?
                Odparłam coś niezrozumiałego i kilka kolejnych minut przeszliśmy w milczeniu.
-To… co z tym Zurychem?- wysiliłam się w końcu.
                Piotr spojrzał na mnie uważnie, pociągając nosem.
-Chcesz się dalej kłócić?
-Nie- zaprotestowałam.-Chciałabym wiedzieć, jaką…
                Urwałam gwałtownie, gdy mała, szczupła postać w oddali przebiegła przez ulicę.
-Czy to…- zaczęłam.
                Zanim zdołałam dokończyć pytanie, przez ulicę znów ktoś przebiegł; tym razem ktoś wyższy i mocniej zbudowany niż pierwsza osoba.
                Wymieniłam z Piotrem przestraszone spojrzenia, po czym oboje w jednej chwili rzuciliśmy się do biegu za dwiema niewyraźnymi postaciami.
                Jeśli to oni, obiecuję, że ich zabiję zabiję zabiję
                Byliśmy daleko, nawet bardzo daleko od nich, dlatego Piotr miał dość czasu, by mnie wyprzedzić na tak długim dystansie. I choć lepiej radziłam sobie w biegach długodystansowych niż sprintach, dopadłam uliczki, w której owe postacie zniknęły, dużo później niż Piotr.
                Nie musiałam nawet patrzeć na to, kim one są- wystarczyło mi wiedzieć, że Piotr stoi na tym zimnie bez kurtki, przytulając kogoś do siebie.
-Łucja!- krzyknęłam.-Co to ma znaczyć?
                Moja młodsza siostra z zakłopotaniem spuściła wzrok. Zapadła głucha, nabrzmiała moją wściekłością i jej zawstydzeniem cisza.
                A potem przerwało ją ciche miauknięcie, dobiegające gdzieś zza kurtki, którą Łucja była otulona.
-KOT?!- wrzasnęłam.-Wybiegłaś z domu bez kurtki za KOTEM?
-No wiesz- wtrącił sucho Edmund.-Ty wybiegłaś z domu bez kurtki za chłopakiem.
                Szok na sekundę odebrał mi mowę.
-Zupełnie, jakbyście kiedykolwiek uważali mnie za autorytet- warknęłam.
                Ciałem Łucji wstrząsnął dreszcz.
                Całe moje ciało jęknęło w proteście, jednak instynkt opiekuńczy zwyciężył.
-Mój płaszcz jest cieplejszy- powiedziałam chłodno, ściągając go z siebie. Na mojej skórze natychmiast pojawiła się gęsia skórka i całą siłą woli powstrzymałam się od drgawek.-Oddaj Edmundowi swój, Piotrze, a Łucji damy ten.
-Ty weź kurtkę Piotra- odrzekł Edmund tak obojętnym tonem, jakbyśmy nie dyskutowali o tym, kto dostanie zapalenia płuc, tylko jakiego koloru mam sukienkę.-I chodźmy do domu…
                Zanim jednak wypowiedział ostatnie słowo do końca, kociak w ramionach Łucji wykonał wdzięczny skok, z gracją wylądował na chodniku i zniknął za rogiem.
-Łucja, NIE!
                Było jednak za późno. Moja młodsza siostra już gnała za kotem, nie zwracając uwagi na to, że ja zamarzam.
                Edmund i Piotr zaczęli ją ścigać, ja jednak nie mogłam zmusić swojego ciała do biegu. Jakimś cudem dotelepałam się do końca uliczki, bo czym wyjrzałam za róg.
                Moje rodzeństwo stało całkiem blisko mnie, najwyraźniej porzuciwszy zamysł biegania za zwierzakiem. Cała trójka patrzyła na coś tym samym, pełnym nadziei wzrokiem.
                I chyba po raz pierwszy w życiu zrozumiałam coś w ułamku sekundy.
                Łucja wyciągnęła rękę w stronę zwykłej, czerwonej ściany z cegieł. Na wysokości jej oczu znajdowała się starawa, nadgryziona zębem czasu płaskorzeźba, mająca chyba zdobić portal nad dawno zamurowanymi drzwiami.
                Zamknęłam oczy, gdy jej palec zetknął się z wyrytą sylwetką lwa. Cały świat zalało białe światło.



_____________________________________________
W teatrze można się naprawdę wiele dowiedzieć o sobie. Ja na przykład dowiedziałam się, że jestem popaprana, a moje emocje przerażają ludzi, zwłaszcza moja pogarda. (^^)
Taki trochę rozdział na odpieprz, ale bardzo chciałam coś dodać, żeby się pochwalić, że mam jutro urodziny. O!
 Królowo, ja swój prezent ofiarowałam, your turn :*
Nadal jestem oburzona faktem, iż Barcelona zremisowała z Realem. A mogło być tak pięknie!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz