Wyjeżdżając, Piotr po raz pierwszy przytulił nie tylko
Łucję, lecz również mnie i Edmunda. Miałam ochotę go od siebie odepchnąć- w
końcu to, że przywalił chłopakowi, który się do mnie dostawiał, nie było znowu
jakimś wielkim wyczynem- jednak powstrzymałam się. Jeśli nie chciałam być
dłużej samotna, również powinnam włożyć w mój społeczny powrót do życia trochę
pracy.
To,
co Piotr zrobił w kinie, odblokowało coś w nas wszystkich. Po powrocie do domu
mój starszy brat poprosił nas, żebyśmy wszyscy przyszli do jego pokoju.
-Posłuchajcie- rzekł bardzo poważnym tonem.-Sądzę, że
mama ma depresję.
Wbiłam
wzrok w podłogę, unikając spojrzenia Edmunda.
Oboje
doskonale wiedzieliśmy, że i ja, i on zdiagnozowaliśmy zachowanie mamy na długo
przed Piotrem. Jednak wypowiedzenie słowa depresja
na głos przez przyszłego lekarza było na swój sposób ostateczne.
Nieodwołalne.
Myślałam,
że Łucja wyda z siebie głuchy okrzyk albo coś w tym stylu, ona jednak pokiwała
głową ze zbolałym wyrazem twarzy.
-Tylko co mamy z tym zrobić?
-Przede wszystkim potrzeba jej odpoczynku. I lekarstw.
Westchnęłam
ciężko.
-Na lekarstwa nie mamy pieniędzy. A co się tyczy
odpoczynku… Nie wydaje ci się, że mama ostatnio nie robi nic poza tym?
Oczywiście,
nasza rozmowa nie przyniosła żadnych konstruktywnych wniosków. Piotr
powiedział, że „zobaczy, co da się zrobić z tymi lekami”- ale przecież dopiero
co skończyła się wojna. Brakowało wszystkiego, a już zwłaszcza lekarstw.
Łatwiej było załatwić sobie dom w Etiopii niż środki na depresję.
***
Poniedziałek,
wtorek, środa, czwartek, piątek. Wszystkie dni były takie same.
Razem
z Łucją i Edmundem wstawałam, jadłam śniadanie, szykowałam im kanapki, czesałam
włosy, ubierałam się, malowałam, po czym chwytałam torbę i razem z rodzeństwem
szłam do szkoły. Łucja i Edmund uczyli się ostatni rok w tej samej szkole;
potem Edmund miał zmienić swoje gimnazjum na liceum, w którym uczyłam się i ja.
Siadałam
w ławce razem z koleżanką, której imienia nie będę tu wspominać, gdyż nie
odgrywa ona w mojej historii żadnej roli. Razem z nią i grupą innych, dość
popularnych w szkole dziewczyn spędzałam wszystkie przerwy, także tą obiadową.
Codziennie zajmowałyśmy w stołówce ten sam stolik, kończąc posiłek cztery
minuty przed dzwonkiem, by zdążyć jeszcze poprawić w łazience makijaż. Ani
jedna nie dostała od początku roku oceny lepszej niż czwórka, która i tak była
spełnieniem marzeń. Śmiałyśmy się z zakompleksionych, źle ubranych,
inteligentnych dziewczyn, które będąc dopiero w liceum, zdobywały indeksy
uczelni wyższych. Nie chciałam się przyznać nawet przed samą sobą, że gdybym
tylko włożyła w to trochę wysiłku, mogłabym nie tylko im dorównać, lecz nawet
prześcignąć.
Nie.
Nie byłam Piotrem. Nie ma co się oszukiwać. Nigdy nie będę prymusem. Bo i po
co? Zostałam wychowana po to, by umieć zająć się domem. Wystarczy, że zdołam
dobrze wyjść za mąż.
Kiedy
wracałam do domu, Edmund i Łucja już na mnie czekali. Przygotowywałam im
posiłek, sprzątałam, pomagałam Łucji w lekcjach, po czym próbowałam ogarnąć
dom: odkurzałam, robiłam pranie, szorowałam kafelki w łazience… Starałam się
utrzymywać porządek w każdym pomieszczeniu, za wyjątkiem sypialni mamy; tam nie
miałam wstępu. Zresztą, zaciągnięte kotary, wieczny zaduch i przygnębiająca
cisza skutecznie mnie od tego miejsca odstraszały.
Kładłam
się spać ze świadomością, że moje życie nie ma absolutnie żadnego sensu. Nie
miewałam myśli samobójczych- zbyt ceniłam sobie mój wygląd, by pozbawić świat
jego widoku. Po prostu nie widziałam sensu w żadnej czynności, którą
wykonywałam. Nie miałam dla kogo żyć.
***
W
sobotę całe popołudnie spędziłam u siostry mojej najbliżej szkolnej koleżanki.
Była ona krawcową i zgodziła się uszyć nam suknie za darmo- musiałyśmy tylko
mieć na nie pomysł oraz własny materiał. Zbliżała się bowiem największa impreza
naszej szkoły- święto patrona. Z tej okazji co roku, w ostatni dzień listopada,
był organizowany bal. Jego dwie nigdy nie spisane zasady, które znał każdy,
brzmiały:
1. Jeśli
masz przyjść sam, lepiej nie przychodź wcale.
2. Sukienka
bez dekoltu to nie sukienka.
Były to dwa najważniejsze prawa mojego liceum. Tak więc,
uzbrojona w ołówkowy szkic mojej kreacji oraz wygrzebany gdzieś na strychu,
kremowy materiał, ruszyłam na Wielką Przymiarkę.
Wybrałam
suknię długą do ziemi, odcinaną w pasie, z odkrytymi plecami i luźno wiązaną na
karku. Kremowy kolor sukienki miał ładnie komponować się z podobnym odcieniem
mojej skóry.
Przypomniałam
sobie znienacka kolor czyjejś dłoni, kontrastujący dziwnie z moją bladą niczym
u ducha karnacją. Ta dłoń, przyłożona do mojej, wydawała się być jeszcze
ciemniejsza niż zazwyczaj...
Nagle
poczułam uczucie w okolicach biodra i syknęłam cicho.
-Przepraszam- mruknęła nasza krawcowa, z ustami pełnymi
szpilek. Jedna z nich najwidoczniej przed chwilą wbiła mi się w bok.-Drgnęłaś.
Nie ruszaj się.
-Coś mi się przypomniało- mruknęłam, prostując ramiona.
Do końca przymiarki nie pozwoliłam swoim myślom zbłądzić na tak bezsensowne
tory.
Wieczorem
nasza kuzynka zaprosiła mnie na potańcówkę w jakimś podejrzanym pubie. Czując
na sobie smutny wzrok mamy, umalowałam się, ładnie ubrałam, po czym poszłam
zabawić. Kiedy wróciłam, tym razem nikt na mnie nie czekał. I tym razem nie
byłam z tego zadowolona.
***
W
środę, dwa dni przed balem, odebrałam gotową już suknię. Prezentowała się nader
wytwornie jak na tak skromny materiał, za który nie dałam przecież złamanego
szylinga. W czwartek wieczorem przyjechał Piotr, co było dla wszystkich
ogromnym zaskoczeniem- w końcu był w domu w zeszły weekend. Ale on najwyraźniej
próbował nadrobić zaległości w pełnieniu roli najstarszego mężczyzny w
rodzinie. Kiedy usłyszał, że wybieram się na bal, nieco się stropił, ale zrobił
dobrą minę do złej gry i zaczął wypytywać, czy mam z kim iść. Akurat tak się
szczęśliwie złożyło, że miałam. Nie przeżyłbym takiego upokorzenia, gdybym
musiała iść z własnym bratem.
Mój
partner zaprosił mnie trzy tygodnie wcześniej. Po cichu liczyłam na to, że na
bal zabierze mnie Henryk, najprzystojniejszy chłopak w szkole, ale on wolał
moją koleżankę z ławki. Musiałam zadowolić się kapitanem drużyny piłki ręcznej,
dość wysokim, atletycznie zbudowanym blondynem, całkiem podobnym do Piotra. Był
z pewnością sympatyczny i skromny, miałam więc pewność, że nie wstawi się i nie
zacznie dobierać do moich majtek.
Wiedziałam,
że moje włosy nie potrzebują żadnych specjalnych zabiegów, jednak ja sama
czułam potrzebę uczynienia specjalnego gestu. I tak, zastanawiając się, czy nie
oszalałam, poprosiłam Łucję o pomoc w układaniu fryzury. Oczywiście żadnej
pomocy nie potrzebowałam- liczyłam na to, że sprawię tym Łucji przyjemność. Nie
pomyliłam się. Układała moje włosy bardzo, bardzo długo, skrupulatnie zaplatając
nawet najcieńsze kosmyki. Kiedy ze mną skończyła, miałam na głowie ładne,
misterne upięcie, z cienkim warkoczem nad lewą skronią. Przez to, że włosy były
z tyłu dość mocno ściągnięte, moje oczy wyglądały na większe, choć nawet nie
zaczęłam malować się kredką.
-Mogę popatrzeć, jak się malujesz?- spytała potulnie
Łucja.
Zgodziłam
się, nieco zaskoczona- przecież moja siostra pewnie nie raz widziała, jak
przygotowuję się do wieczornego wyjścia. Jej prawdziwy cel dość szybko wyszedł
na jaw.
Chciała
się nauczyć.
Zasypywała
mnie pytaniami: o szminkę, o tusz do rzęs, o róż do policzków, o mgiełkę do
ciała we flakoniku imitującym kryształ… Cierpliwie tłumaczyłam jej wszystko, co
sama wiedziałam, rada, że choć w jednej dziedzinie mogę okazać się ekspertem.
-Chodź bliżej, pokażę ci coś.
-Co to jest?
-To jest zalotka.
-I co się tym robi?
-Torturuje ludzi- odparłam miękko.
Łucja
uśmiechnęła się do mnie blado.
Zakręciłam
jej rzęsy, a potem, poniesiona fantazją, również przypudrowałam lekko policzki
i obwiodłam jej oczy brązową kredką.
-I jak ci się podoba?- spytałam. Na różowe policzki mojej
siostry wypłynął delikatny rumieniec.
-No…
W
tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
-Ja otworzę!- krzyknął z dołu Piotr.
-To do mnie!- odkrzyknęłam.
Spanikowanym
ruchem sięgnęłam po szminkę, jednak Łucja szybkim ruchem powstrzymała moją
dłoń. Chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy.
-Zostaw- powiedziała.
-Ale…
-Może ty tego nie pamiętasz, ale ktoś ci kiedyś
powiedział, że ładniej wyglądasz bez makijażu. I ja się z nim zgadzam.
-Ale… cco…
-Zuzanno!- zawołał z dołu Piotr.-Idziesz?
Łucja
nieco brutalnym ruchem podniosła mnie z krzesła i popchnęła w kierunku drzwi.
Odwróciłam się, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę.
-Ja…
-Baw się dobrze- powiedziała tylko, po czym zamknęła mi
mój własny pokój przed nosem.
***
Jakże
mogłabym nie pamiętać osoby, która mi to powiedziała?
Moja
miłość.
Moje życie.
I moja śmierć.
Było tak, jakbym straciła
przytomność podczas Zabawy, a obudziła się w swoim pokoju, w
Londynie. W głowie miałam dziwną jasność- wiedziałam,
jaki mamy dzień, z kim się umówiłam i że powinnam już wychodzić.
Zdumione
miny Piotra, Edmunda i Łucji nieco mnie rozbawiły. I choć byłam ciekawa, jak
oni znaleźli się w Anglii, to nigdy nie poruszyłam z nimi tego tematu. Nie
miałam zamiaru już nigdy więcej wracać do Zabawy.
Choć
wspomnienia były nieuniknione.
Przez
te trzy miesiące przeczytałam dużo, bardzo dużo książek. Na tle rodziny zawsze
wypadałam blado, jeśli chodzi o intelekt- nigdy mi to nie przeszkadzało, póki
cieszyłam się opinią najpiękniejszej- ale musiałam znaleźć sobie jakieś
zajęcie, które odciągałoby moje myśli od wszystkiego.
Tańce.
I
książki.
I
choć to może nie są dwie najbardziej powiązane rzeczy na świecie, jednak one
razem, w pewnym stopniu, przynosiły mi ukojenie przez cały ten czas. A teraz
wspomnienia powróciły, chcąc mnie opanować.
Pamiętam,
że byłam w nim zakochana. Szalenie zakochana; tak, jak tylko młode dziewczyny
potrafią. A potem to uczucie zaczęło przeradzać się w coś więcej, związek
wskoczył na bardziej dojrzały etap, co oznaczało więcej stateczności. Mi jednak
zachciało się przygód.
Przygoda
pojawiła się jak na zawołanie. Miała blond włosy, błękitne oczy i twarz anioła.
Bardzo złego, bardzo wyrachowanego, ale jednak anioła. W nim nie byłam zakochana.
On mi się po prostu podobał, a ja- jak największa ofiara świata- pomyliłam to
uczucie z czymś silniejszym.
Myślę, że teraz za to pokutuję. Bo niby dlaczego kiedy w
końcu dojrzewam na tyle, by pragnąć stateczności u boku kogoś, kto nadaje
mojemu życiu sens, nikogo takiego po prostu nie ma?
***
Westchnęłam
zrezygnowana, po chwyciłam moją małą, białą torebeczkę na perełkowym sznurku i
powoli, niczym wielka dama, zeszłam po schodach. U ich podnóża czekali na mnie
John i Piotr- ten pierwszy w eleganckim garniturze, zaś Piotr w zwykłych
spodniach i koszuli.
Oboje
uśmiechnęli się na mój widok.
-Pięknie wyglądasz- pochwalił mnie John. Wręczył mi mały
bukiecik kwiatów, po czym usłużnie zgiął ramię i pochylił, bym mogła wsunąć w
nie dłoń.-Gotowa?
-Gotowa- odparłam, uśmiechając się do niego nieśmiało.
Czułam się dziwnie naga bez warstwy makijażu na twarzy. Nie byłam jeszcze
pewna, czy mi się to podoba, czy nie.
-Baw się dobrze- powiedział Piotr, odprowadzając nas do
drzwi, niczym przyzwoitka.
-Dzięki.
-Miły ten twój brat- zagadnął John, kiedy znaleźliśmy się
już w bezpiecznej odległości od mojego domu. Miałam tak blisko do szkoły, że
nie opłacało się wynajmować samochodu, dlatego szliśmy pieszo. Było mi bardzo,
bardzo zimno w cienkiej sukience, jednak John zdawał się niczego nie zauważać.
Zgodziłam
się kiwnięciem głowy.
-Nawet nie wiedziałem, że masz starszego brata- ciągnął.
-Tak, on studiuje i rzadko bywa w domu.
-A co studiuje?
-Medycynę- odparłam, teraz już trzęsąc się z zimna. John
mówił coś o studiach medycznych, jednak nie słuchałam go uważnie, modląc się,
bym nie dostała zapalenia płuc.
Gdy
dotarliśmy wreszcie do szkoły, miałam zgrabiałe ręce i chciało mi się płakać,
ponieważ John nie miał mi absolutnie nic ciekawego do zaprezentowania. Sala
gimnastyczna szczęśliwie była ogrzewana i nim ustawiliśmy się w schludnym
szeregu do pierwszego tańca, zdążyłam już odtajać na tyle, by móc swobodnie
zginać nogi w kolanach.
-Ale masz zimne ręce-rzucił tylko John. Uśmiechnęłam się
do niego w odpowiedzi, zastanawiając się, czy wszyscy sportowcy rzucają takie
trafne spostrzeżenia.
Przynajmniej na parkiecie
spisywał się naprawdę dobrze.
______________________________________________________
Szaleję z miłości do teatru. Warsztaty? Jasne. Fizyka? Yyyy…
I jest dobrze.