poniedziałek, 31 grudnia 2012

[2] Maska




Wyjeżdżając, Piotr po raz pierwszy przytulił nie tylko Łucję, lecz również mnie i Edmunda. Miałam ochotę go od siebie odepchnąć- w końcu to, że przywalił chłopakowi, który się do mnie dostawiał, nie było znowu jakimś wielkim wyczynem- jednak powstrzymałam się. Jeśli nie chciałam być dłużej samotna, również powinnam włożyć w mój społeczny powrót do życia trochę pracy.
                To, co Piotr zrobił w kinie, odblokowało coś w nas wszystkich. Po powrocie do domu mój starszy brat poprosił nas, żebyśmy wszyscy przyszli do jego pokoju.
-Posłuchajcie- rzekł bardzo poważnym tonem.-Sądzę, że mama ma depresję.
                Wbiłam wzrok w podłogę, unikając spojrzenia Edmunda.
                Oboje doskonale wiedzieliśmy, że i ja, i on zdiagnozowaliśmy zachowanie mamy na długo przed Piotrem. Jednak wypowiedzenie słowa depresja na głos przez przyszłego lekarza było na swój sposób ostateczne. Nieodwołalne.
                Myślałam, że Łucja wyda z siebie głuchy okrzyk albo coś w tym stylu, ona jednak pokiwała głową ze zbolałym wyrazem twarzy.
-Tylko co mamy z tym zrobić?
-Przede wszystkim potrzeba jej odpoczynku. I lekarstw.
                Westchnęłam ciężko.
-Na lekarstwa nie mamy pieniędzy. A co się tyczy odpoczynku… Nie wydaje ci się, że mama ostatnio nie robi nic poza tym?
                Oczywiście, nasza rozmowa nie przyniosła żadnych konstruktywnych wniosków. Piotr powiedział, że „zobaczy, co da się zrobić z tymi lekami”- ale przecież dopiero co skończyła się wojna. Brakowało wszystkiego, a już zwłaszcza lekarstw. Łatwiej było załatwić sobie dom w Etiopii niż środki na depresję.
***

                Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek. Wszystkie dni były takie same.
                Razem z Łucją i Edmundem wstawałam, jadłam śniadanie, szykowałam im kanapki, czesałam włosy, ubierałam się, malowałam, po czym chwytałam torbę i razem z rodzeństwem szłam do szkoły. Łucja i Edmund uczyli się ostatni rok w tej samej szkole; potem Edmund miał zmienić swoje gimnazjum na liceum, w którym uczyłam się i ja.
                Siadałam w ławce razem z koleżanką, której imienia nie będę tu wspominać, gdyż nie odgrywa ona w mojej historii żadnej roli. Razem z nią i grupą innych, dość popularnych w szkole dziewczyn spędzałam wszystkie przerwy, także tą obiadową. Codziennie zajmowałyśmy w stołówce ten sam stolik, kończąc posiłek cztery minuty przed dzwonkiem, by zdążyć jeszcze poprawić w łazience makijaż. Ani jedna nie dostała od początku roku oceny lepszej niż czwórka, która i tak była spełnieniem marzeń. Śmiałyśmy się z zakompleksionych, źle ubranych, inteligentnych dziewczyn, które będąc dopiero w liceum, zdobywały indeksy uczelni wyższych. Nie chciałam się przyznać nawet przed samą sobą, że gdybym tylko włożyła w to trochę wysiłku, mogłabym nie tylko im dorównać, lecz nawet prześcignąć.
                Nie. Nie byłam Piotrem. Nie ma co się oszukiwać. Nigdy nie będę prymusem. Bo i po co? Zostałam wychowana po to, by umieć zająć się domem. Wystarczy, że zdołam dobrze wyjść za mąż.
                Kiedy wracałam do domu, Edmund i Łucja już na mnie czekali. Przygotowywałam im posiłek, sprzątałam, pomagałam Łucji w lekcjach, po czym próbowałam ogarnąć dom: odkurzałam, robiłam pranie, szorowałam kafelki w łazience… Starałam się utrzymywać porządek w każdym pomieszczeniu, za wyjątkiem sypialni mamy; tam nie miałam wstępu. Zresztą, zaciągnięte kotary, wieczny zaduch i przygnębiająca cisza skutecznie mnie od tego miejsca odstraszały.
                Kładłam się spać ze świadomością, że moje życie nie ma absolutnie żadnego sensu. Nie miewałam myśli samobójczych- zbyt ceniłam sobie mój wygląd, by pozbawić świat jego widoku. Po prostu nie widziałam sensu w żadnej czynności, którą wykonywałam. Nie miałam dla kogo żyć.
***


                W sobotę całe popołudnie spędziłam u siostry mojej najbliżej szkolnej koleżanki. Była ona krawcową i zgodziła się uszyć nam suknie za darmo- musiałyśmy tylko mieć na nie pomysł oraz własny materiał. Zbliżała się bowiem największa impreza naszej szkoły- święto patrona. Z tej okazji co roku, w ostatni dzień listopada, był organizowany bal. Jego dwie nigdy nie spisane zasady, które znał każdy, brzmiały:
1.       Jeśli masz przyjść sam, lepiej nie przychodź wcale.
2.       Sukienka bez dekoltu to nie sukienka.

Były to dwa najważniejsze prawa mojego liceum. Tak więc, uzbrojona w ołówkowy szkic mojej kreacji oraz wygrzebany gdzieś na strychu, kremowy materiał, ruszyłam na Wielką Przymiarkę.
                Wybrałam suknię długą do ziemi, odcinaną w pasie, z odkrytymi plecami i luźno wiązaną na karku. Kremowy kolor sukienki miał ładnie komponować się z podobnym odcieniem mojej skóry.
                Przypomniałam sobie znienacka kolor czyjejś dłoni, kontrastujący dziwnie z moją bladą niczym u ducha karnacją. Ta dłoń, przyłożona do mojej, wydawała się być jeszcze ciemniejsza niż zazwyczaj...
                Nagle poczułam uczucie w okolicach biodra i syknęłam cicho.
-Przepraszam- mruknęła nasza krawcowa, z ustami pełnymi szpilek. Jedna z nich najwidoczniej przed chwilą wbiła mi się w bok.-Drgnęłaś. Nie ruszaj się.
-Coś mi się przypomniało- mruknęłam, prostując ramiona. Do końca przymiarki nie pozwoliłam swoim myślom zbłądzić na tak bezsensowne tory.
                Wieczorem nasza kuzynka zaprosiła mnie na potańcówkę w jakimś podejrzanym pubie. Czując na sobie smutny wzrok mamy, umalowałam się, ładnie ubrałam, po czym poszłam zabawić. Kiedy wróciłam, tym razem nikt na mnie nie czekał. I tym razem nie byłam z tego zadowolona.
***

                W środę, dwa dni przed balem, odebrałam gotową już suknię. Prezentowała się nader wytwornie jak na tak skromny materiał, za który nie dałam przecież złamanego szylinga. W czwartek wieczorem przyjechał Piotr, co było dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem- w końcu był w domu w zeszły weekend. Ale on najwyraźniej próbował nadrobić zaległości w pełnieniu roli najstarszego mężczyzny w rodzinie. Kiedy usłyszał, że wybieram się na bal, nieco się stropił, ale zrobił dobrą minę do złej gry i zaczął wypytywać, czy mam z kim iść. Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że miałam. Nie przeżyłbym takiego upokorzenia, gdybym musiała iść z własnym bratem.
                Mój partner zaprosił mnie trzy tygodnie wcześniej. Po cichu liczyłam na to, że na bal zabierze mnie Henryk, najprzystojniejszy chłopak w szkole, ale on wolał moją koleżankę z ławki. Musiałam zadowolić się kapitanem drużyny piłki ręcznej, dość wysokim, atletycznie zbudowanym blondynem, całkiem podobnym do Piotra. Był z pewnością sympatyczny i skromny, miałam więc pewność, że nie wstawi się i nie zacznie dobierać do moich majtek.
                Wiedziałam, że moje włosy nie potrzebują żadnych specjalnych zabiegów, jednak ja sama czułam potrzebę uczynienia specjalnego gestu. I tak, zastanawiając się, czy nie oszalałam, poprosiłam Łucję o pomoc w układaniu fryzury. Oczywiście żadnej pomocy nie potrzebowałam- liczyłam na to, że sprawię tym Łucji przyjemność. Nie pomyliłam się. Układała moje włosy bardzo, bardzo długo, skrupulatnie zaplatając nawet najcieńsze kosmyki. Kiedy ze mną skończyła, miałam na głowie ładne, misterne upięcie, z cienkim warkoczem nad lewą skronią. Przez to, że włosy były z tyłu dość mocno ściągnięte, moje oczy wyglądały na większe, choć nawet nie zaczęłam malować się kredką.
-Mogę popatrzeć, jak się malujesz?- spytała potulnie Łucja.
                Zgodziłam się, nieco zaskoczona- przecież moja siostra pewnie nie raz widziała, jak przygotowuję się do wieczornego wyjścia. Jej prawdziwy cel dość szybko wyszedł na jaw.
                Chciała się nauczyć.
                Zasypywała mnie pytaniami: o szminkę, o tusz do rzęs, o róż do policzków, o mgiełkę do ciała we flakoniku imitującym kryształ… Cierpliwie tłumaczyłam jej wszystko, co sama wiedziałam, rada, że choć w jednej dziedzinie mogę okazać się ekspertem.
-Chodź bliżej, pokażę ci coś.
-Co to jest?
-To jest zalotka.
-I co się tym robi?
-Torturuje ludzi- odparłam miękko.
                Łucja uśmiechnęła się do mnie blado.
                Zakręciłam jej rzęsy, a potem, poniesiona fantazją, również przypudrowałam lekko policzki i obwiodłam jej oczy brązową kredką.
-I jak ci się podoba?- spytałam. Na różowe policzki mojej siostry wypłynął delikatny rumieniec.
-No…
                W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
-Ja otworzę!- krzyknął z dołu Piotr.
-To do mnie!- odkrzyknęłam.
                Spanikowanym ruchem sięgnęłam po szminkę, jednak Łucja szybkim ruchem powstrzymała moją dłoń. Chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy.
-Zostaw- powiedziała.
-Ale…
-Może ty tego nie pamiętasz, ale ktoś ci kiedyś powiedział, że ładniej wyglądasz bez makijażu. I ja się z nim zgadzam.
-Ale… cco…
-Zuzanno!- zawołał z dołu Piotr.-Idziesz?
                Łucja nieco brutalnym ruchem podniosła mnie z krzesła i popchnęła w kierunku drzwi. Odwróciłam się, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę.
-Ja…
-Baw się dobrze- powiedziała tylko, po czym zamknęła mi mój własny pokój przed nosem.
***

                Jakże mogłabym nie pamiętać osoby, która mi to powiedziała?
                Moja miłość.
Moje życie.
I moja śmierć.
Było tak, jakbym straciła przytomność podczas Zabawy, a obudziła się w swoim pokoju, w
Londynie. W głowie miałam dziwną jasność- wiedziałam, jaki mamy dzień, z kim się umówiłam i że powinnam już wychodzić.
                Zdumione miny Piotra, Edmunda i Łucji nieco mnie rozbawiły. I choć byłam ciekawa, jak oni znaleźli się w Anglii, to nigdy nie poruszyłam z nimi tego tematu. Nie miałam zamiaru już nigdy więcej wracać do Zabawy.
                Choć wspomnienia były nieuniknione.
                Przez te trzy miesiące przeczytałam dużo, bardzo dużo książek. Na tle rodziny zawsze wypadałam blado, jeśli chodzi o intelekt- nigdy mi to nie przeszkadzało, póki cieszyłam się opinią najpiękniejszej- ale musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, które odciągałoby moje myśli od wszystkiego.
                Tańce.
                I książki.
                I choć to może nie są dwie najbardziej powiązane rzeczy na świecie, jednak one razem, w pewnym stopniu, przynosiły mi ukojenie przez cały ten czas. A teraz wspomnienia powróciły, chcąc mnie opanować.
                Pamiętam, że byłam w nim zakochana. Szalenie zakochana; tak, jak tylko młode dziewczyny potrafią. A potem to uczucie zaczęło przeradzać się w coś więcej, związek wskoczył na bardziej dojrzały etap, co oznaczało więcej stateczności. Mi jednak zachciało się przygód.
                Przygoda pojawiła się jak na zawołanie. Miała blond włosy, błękitne oczy i twarz anioła. Bardzo złego, bardzo wyrachowanego, ale jednak anioła. W nim nie byłam zakochana. On mi się po prostu podobał, a ja- jak największa ofiara świata- pomyliłam to uczucie z czymś silniejszym.
Myślę, że teraz za to pokutuję. Bo niby dlaczego kiedy w końcu dojrzewam na tyle, by pragnąć stateczności u boku kogoś, kto nadaje mojemu życiu sens, nikogo takiego po prostu nie ma?
***



                Westchnęłam zrezygnowana, po chwyciłam moją małą, białą torebeczkę na perełkowym sznurku i powoli, niczym wielka dama, zeszłam po schodach. U ich podnóża czekali na mnie John i Piotr- ten pierwszy w eleganckim garniturze, zaś Piotr w zwykłych spodniach i koszuli.
                Oboje uśmiechnęli się na mój widok.
-Pięknie wyglądasz- pochwalił mnie John. Wręczył mi mały bukiecik kwiatów, po czym usłużnie zgiął ramię i pochylił, bym mogła wsunąć w nie dłoń.-Gotowa?
-Gotowa- odparłam, uśmiechając się do niego nieśmiało. Czułam się dziwnie naga bez warstwy makijażu na twarzy. Nie byłam jeszcze pewna, czy mi się to podoba, czy nie.
-Baw się dobrze- powiedział Piotr, odprowadzając nas do drzwi, niczym przyzwoitka.
-Dzięki.
-Miły ten twój brat- zagadnął John, kiedy znaleźliśmy się już w bezpiecznej odległości od mojego domu. Miałam tak blisko do szkoły, że nie opłacało się wynajmować samochodu, dlatego szliśmy pieszo. Było mi bardzo, bardzo zimno w cienkiej sukience, jednak John zdawał się niczego nie zauważać.
                Zgodziłam się kiwnięciem głowy.
-Nawet nie wiedziałem, że masz starszego brata- ciągnął.
-Tak, on studiuje i rzadko bywa w domu.
-A co studiuje?
-Medycynę- odparłam, teraz już trzęsąc się z zimna. John mówił coś o studiach medycznych, jednak nie słuchałam go uważnie, modląc się, bym nie dostała zapalenia płuc.
                Gdy dotarliśmy wreszcie do szkoły, miałam zgrabiałe ręce i chciało mi się płakać, ponieważ John nie miał mi absolutnie nic ciekawego do zaprezentowania. Sala gimnastyczna szczęśliwie była ogrzewana i nim ustawiliśmy się w schludnym szeregu do pierwszego tańca, zdążyłam już odtajać na tyle, by móc swobodnie zginać nogi w kolanach.
-Ale masz zimne ręce-rzucił tylko John. Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi, zastanawiając się, czy wszyscy sportowcy rzucają takie trafne spostrzeżenia.
Przynajmniej na parkiecie spisywał się naprawdę dobrze.




______________________________________________________
Szaleję z miłości do teatru. Warsztaty? Jasne. Fizyka? Yyyy…
I jest dobrze.




[1] Zabawa


Mam na imię Zuzanna.
                Moja historia powinna być bardzo prosta: osiemnastoletnia dziewczyna, wiodąca normalne, beztroskie życie. Ma starszego brata i dwójkę młodszego rodzeństwa: brata i siostrę. Jest ładna i miła, a w jej domu zawsze pachnie świeżo upieczonym ciastem.
                I tak było. Tak było do czasu, kiedy w naszym życiu pojawiła się Zabawa. Nazywam to wszystko, co się wydarzyło, Zabawą, chociaż dobrze wiem, że to raczej mało śmieszny żart z mojej strony. To wcale nie była Zabawa. To było śmiertelnie poważne.
                Łucja zaczęła całą tę Zabawę. Ona odkryła szafę, ona zaprowadziła nas do Narnii, ona pierwsza uwierzyła w Aslana. Za drugim razem tak nie było; nikt nie miał pierwszeństwa, po prostu wszyscy wróciliśmy do naszego królestwa w jednej chwili. I to nie była jedyna zmiana, ponieważ czas naszego panowania dawno już przeminął. Rządy musiał objąć ktoś inny, nowy, ktoś, komu władza w pełni się należała.
                Tym kimś został młody mężczyzna, z urodzenia Telmar, z serca Narnijczyk. Można powiedzieć, że się w sobie zakochaliśmy, jednak szybko pojawił się ten trzeci, który na dodatek okazał się być tym złym. Związek się rozpadł.
                A potem zginęłam. Umarłam. Spadłam z konia podczas zwyczajnej przejażdżki; w końcu takie rzeczy się zdarzają, prawda? A jednak żyję. W Anglii, w świecie, w którym Narnia nie istnieje. Jest tylko Zabawą.
                Czyli wracamy do punktu wyjścia.
***

                To nieprawda, że po śmierci w Narnii i zmartwychwstaniu w Anglii nic się we mnie nie zmieniło. Zmieniło się wszystko, i to diametralnie.
                Nadal mam na imię Zuzanna, nadal mam długie, czekoladowe włosy, brązowe oczy i szczupłą sylwetkę. Nadal nie umiem śpiewać, malować ani pisać wierszy. Nadal mam bardzo sprawne dłonie i doskonały wzrok łucznika.
                Nadal potrafię kochać.
                Tylko że teraz nie jestem już skromną, posłuszną dziewczyną, wiecznie troszczącą się o innych. Przestałam rozmawiać z Łucją, opiekując się nią jedynie wtedy, gdy była głodna, zmęczona lub nie radziła sobie z lekcjami. Nasze dobre kontakty, siostrzana miłość- to wszystko zniknęło wraz z Piotrem. Edmund nie odzywał się do nikogo prócz Łucji- mi i mamie przynosił jedynie kolejne uwagi do podpisania i wezwanie do szkoły od dyrektora. Ponieważ ukończyłam niedawno osiemnasty rok życia, mogłam chodzić tam zamiast mamy. Chciałam rzucić szkołę, jednak mama mi na to nie pozwoliła. Na nic zdały się argumenty, że nie radzi sobie ani z prowadzeniem domu, ani z wychowaniem Łucji i Edmunda- musiałam zachowywać pozory normalnego życia, udając, że mój starszy brat wcale nie ma gdzieś całej swojej rodziny, mama nie cierpi na depresję, a Łucja i Edmund mnie nie nienawidzą.
                Piotr przypominał sobie o nas co trzy tygodnie. Przyjeżdżał do domu na dwa, trzy dni, przez cały ten czas chodząc z przyklejonym do twarzy, sztucznym uśmiechem. Za każdym razem, gdy odprowadzaliśmy go na dworzec, Łucja zalewała się łzami i prosiła go, by został. A on za każdym razem odmawiał, tłumacząc, że robi to dla jej dobra.
-Zobaczysz, Łusiu- mówił, jedną nogą będąc już w pociągu, w swoim małym, lepszym świecie, bez upierdliwego rodzeństwa i szarej, domowej rutyny.-Jeszcze tylko kilka semestrów i będę cały dla was. Kupię wam, co tylko zechcecie. Będziemy naprawdę bogaci.
                Łucja kiwała wtedy głową i ocierała łzy rękawem. A ja i Edmund milczeliśmy, doskonale wiedząc, że Piotr już nigdy nie będzie cały dla nas. Że nic już nigdy nie będzie tak samo.
                Zakończenie Zabawy było dla mnie bardzo brutalnym przeskokiem od dzieciństwa do natychmiastowej dorosłości. Przed rozpoczęciem tej Gry byłam tylko śliczną, słodką dziewczyną, beztroską i swobodną, opiekującą się młodszym rodzeństwem niczym matka.
                Nic mi już z tego nie zostało. Nic mi nie…
-Zostało jeszcze trochę mleka?
                Podniosłam zmęczony wzrok znad miski z owsianką, która smakowała jak wióry. Zmusiłam się do zjedzenia połowy miseczki i przesunęłam naczynie w kierunku Edmunda.
-Masz, możesz zjeść moje.
                Edmund wzruszył ramionami i sięgnął po łyżkę. Był sobotni, letni poranek. Z powodów finansowych nie jeździliśmy już do szkoły z internatem, tylko uczyliśmy się w Londynie, na miejscu. Dzięki temu zyskaliśmy mniej sprawdzianów, niższy poziom edukacji i wolne soboty. Żyć nie umierać.
-Łucja już wstała?- spytałam, jedną ręką przecierając oczy, a drugą podpierając ciężką jak z ołowiu głowę. Raz po raz przemykały po niej obrazy z wczorajszej nocy.
                Edmund wzruszył ramionami.
-A Piotr?
-Nie wiem.
                Westchnęłam ciężko. Powinnam zrobić coś dobrego na śniadanie. Może jajecznicę. Może naleśniki. Powoli podniosłam się z krzesła i podeszłam do lodówki. Mogłam zrobić naleśniki, ale nie mieliśmy czym ich napełnić. Mama nie zrobiła żadnych zapasów na zimę- ani jednego przetworu, dżemu, konfitury. Nic.
                Ale przecież Łucja i Edmund powinni jeść owoce i warzywa. Oni jeszcze rosną. Z pewnością Piotr miałby na ten temat wiele do powiedzenia.
-Chcesz jajecznicę?- spytałam Edmunda.
-Nie.
-A sadzone jajko?
-Nie.
-Nie będziesz głodny?
-Nie.
                Odechciało mi się kontynuowania tej rozmowy. Pokroiłam boczek, wrzuciłam go na patelnię, a kiedy nabrał brązowego odcienia, rozbiłam jajka i poczekałam, aż się zetną.
                Akurat w chwili, gdy przekładałam jajecznicę na trzy talerze, do kuchni weszła Łucja, a za nią Piotr i mama. Moja młodsza siostra uśmiechnęła się do mnie.
-Pięknie pachnie- pochwaliła.
                Chciałam się do niej uśmiechnąć, ale zabrakło mi energii.
-Dziękuję. Jedz, póki ciepłe.
-Edmundzie- wychrypiała mama, prawie że przerywając mi w pół słowa. Mocniej zacisnęła na swoim wychudzonym ciele pasek od szlafroka i objęła się ramionami.-Nie zjesz z nami?
                Edmund mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, po czym niemal wybiegł z kuchni. Piotr odprowadził go spojrzeniem spod przymrużonych oczu.
-No więc…- zaczęła Łucja, w bezowocnej próbie przełamania niezręcznej ciszy.-Jak tam egzaminy, Piotrze?
                Mój starszy brat pożuł chwilę, zanim odpowiedział. Widziałam, że się namyśla.
-Napisałem je dobrze. Nawet… bardzo dobrze.
                Chciałam prychnąć znacząco, jednak powstrzymała mnie obecność mamy.
-Mój profesor anatomii uważa, że powinienem dokończyć naukę na innej uczelni. Na… no, na lepszej uczelni.
-Lepszej?- wtrąciła mama.-Czyli gdzie?
                Piotr znowu milczał długą chwilę, nim zdobył się na odpowiedź.
-W Zurychu.
-W Zurychu!- powtórzyłam, prychając przez nos. Piotr spojrzał na mnie gniewnie.
-Tak, w Zurychu. Nawet dla ciebie nie powinno być to zbyt trudne.
                Zamilkłam na moment, kompletnie rozbrojona jego agresywnością.
-Piotrze!- syknęła karcąco mama. Łucja głośno przełknęła ślinę.
-Sądzę, że powinieneś jechać do Zurychu. W końcu, po co nam pieniądze na jedzenie i ubrania? Lepiej, żebyś pojechał na trzy lata do Szwajcarii, żeby świetnie się bawić. W końcu za dziesięć lat wszystko nam oddasz. Przez ten czas nie musimy kupować węgla, pić ani mieć dostępu do bieżącej wody. Nic się nie martw.
                Nozdrza Piotra zadrżały niebezpiecznie.
-To jest dla mnie ogromna szansa…
-No tak- powiedziałam, głośno odsuwając swoje krzesło od stołu.-Racja. To dla ciebie ogromna szansa. Więc jedź. W końcu to TWOJA SZANSA!
-O co ci chodzi?- warknął Piotr, z brzdękiem odkładając sztućce na talerz.-Wyżywasz się na mnie, bo żaden chłopak nie chce nawet rozmawiać z taką jęczącą harpią?
                O mało co nie cisnęłam w niego kuchennym nożem.
-Nie- odparłam.- Ale jak już przy tym jesteśmy, to odważyłeś się w końcu zagadać do dziewczyny, czy nadal się rumienisz na dźwięk słowa całowanie?
-Wiesz co, jesteś straszliwie dziecinna…
-Piotr, DO CHOLERY!- wrzasnęłam, trzaskając rękami o stół. Mama złapała się za serce, a Łucja pisnęła cicho.-Nie mamy pieniędzy! Ledwo starcza nam na utrzymanie twoich studiów i wyżywienie całej rodziny! I ty chcesz jeszcze jechać do Zurychu? Ty, który nie dokładasz nic do domowego budżetu? Wybacz, ale coś tu chyba jest nie tak!
-Och, no tak, Zuzanno, zapomniałem, jak daleko sięga twoja ambicja. Wystarczy ci bycie SPRZĄTACZKĄ.
-Wiesz co?- odparłam, ledwo opanowując drżenie głosu.- Lepiej być sprzątaczką i starać się ubrać i wyżywić młodsze rodzeństwo, niż całe życie widzieć tylko własne ambicje.
                Kiedy Piotr wygłaszał swoją jak-zwykle-bardzo-ciętą-ripostę, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam za Edmundem schodami na górę. Cicho zamknęłam drzwi od sypialni (nie trzaskałam drzwiami, wiedząc, że od tego mamę zaczyna mocniej boleć głowa), po czym oparłam się plecami o ścianę, próbując wyrównać oddech.
                Nie zacznę płakać. Nie zacznę płakać. Jestem silniejsza niż Piotr. Jestem ponad to.
                Po kilku długich minutach poczułam się na siłach, by ostrożnie, jakbym stąpała po kruchym lodzie, podejść do mojego biurka, wyciągnąć zeszyt do algebry i zacząć rozwiązywać zadanie domowe, które rzekomo robiłam wczoraj u koleżanki. Poddałam się po piątym przykładzie.
                Za wszystko winiłam tę całą głupią Zabawę. Gdyby nie Ona. Gdyby tylko TO się nigdy nie wydarzyło… Gdybym nie poczuła prawdziwego bezpieczeństwa, prawdziwej radości, prawdziwej rozpaczy, gdybym nie spotkała na swojej drodze kogoś, z kim chciałabym się zestarzeć, gdybym nie znalazła miłości swojego życia w wieku siedemnastu lat, gdybym nie przeżyła tego wszystkiego… Czy miałabym szansę na ŻYCIE tutaj? Czy w tym świecie, z którego pochodziłam, też mogłabym być szczęśliwa, czy mogłabym tutaj przeżywać wszystko po raz pierwszy?
                Zabawa zabrała mi wszystko. A ja nie wiedziałam, jak mam się po to upomnieć.
***

                W południe w końcu odważyłam się zejść do kuchni i zacząć przygotowywać obiad. Po chwili dołączyła do mnie Łucja z nieśmiałym pytaniem, czy może jakoś pomóc. Pozwoliłam jej przygotować surówkę i nakryć do stołu.
                Wojna się skończyła, jednak wszyscy wiedzieli, że jej skutki będziemy jeszcze długo odczuwać. Oprócz wewnętrznych problemów, jakie zrodziła w naszej rodzinie- śmierci taty, depresji mamy, braku środków do życia- przestawiła też całą gospodarkę na przemysł zbrojeniowy, co teraz miało fatalny wpływ na dostępność podstawowych środków higieny i żywności. Edmundowi zazwyczaj udawało się zdobywać większość produktów (przez jego cynizm i chłodne opanowanie to na jego barki złożyłam obowiązek robienia zakupów), co nie znaczyło, że opływaliśmy w dostatki.
                Opływaliśmy w dostatki. Ostatnio opływaliśmy w dostatki sześćdziesiąt cztery dni temu.
                Skarciłam się za takie bezsensowne myślenie. Ono niczego nie zmieni.
-Obiad!- zawołała Łucja. Edmund i Piotr minęli się w drzwiach wejściowych do kuchni, starając się na siebie nie patrzeć. Mama przyszła chwilę po nich. Miała zaczerwienione oczy, a z kieszeni jej starego szlafroka wystawała zmięta chusteczka. Ostentacyjnie usiadłam jak najdalej od Piotra.
                Obiad upłynął nam w całkowitym milczeniu. Od czasu do czasu Łucja próbowała wtrącić jakąś mało ważną uwagę, jednak nikt nie kwapił się, by jej odpowiadać, więc szybko zrezygnowała.
                Kiedy chciałam zacząć zbierać naczynia ze stołu, mama powstrzymała mnie ruchem ręki.
-Zuzanno, zaczekaj, proszę.
                Wiedziałam, co teraz nastąpi, i nie miałam na to najmniejszej ochoty, a jednak posłusznie usiadłam i złożyłam ręce na piersi. Edmund opadł na oparcie krzesła.
-Wiem, że… W ostatnich dniach… Wszystkim nam było bardzo ciężko- zaczęła niepewnie mama, wpatrując się w blat stołu.-Piotruś naprawdę dużo pracuje; nie myślcie sobie, że tylko się obija.
                Choć mama mówiła w liczbie mnogiej, czułam, że zwraca się personalnie do mnie.
-Studia to nie pora beztroskiej zabawy i leniuchowania. Jeśli tylko będziemy w stanie sobie na to pozwolić… Dopilnuję, aby każde z was miało możliwość rozpoczęcia studiów, tak jak Piotruś.
                Beznamiętnie wbiłam wzrok w ścianę, starając się nie rozkleić.
                Gdybym naprawdę miała rozpocząć studia- co oczywiście nie wchodziło w rachubę, w końcu sama zajmowałam się rodzinnym budżetem- musiałabym już zacząć myśleć o ocenach na koniec roku. Powinnam wybrać też kierunek, który mnie interesuje… Może prawo… Nie, na prawie najlepiej znał się Edmund. Może wydział języka i literatury? Tak… To byłoby coś…
                Ale ja nie byłam zdolnym Piotrusiem. Byłam Zuzanną, ładną, choć głupią gęsią, którą interesują tylko pończochy albo szminki. Miałam sto procent pewności, że właśnie w takich słowach Piotr opisałby mnie komuś postronnemu.
-Dlatego bardzo was proszę, weźcie pod uwagę to, ile Piotr ma teraz obowiązków…
                Obowiązków. Ile Piotr na teraz obowiązków.
-A w zasadzie to ile?- wtrącił cicho Edmund.
                Mama spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, jakby zapomniała, że mówi do swoich dzieci, a nie tylko do siebie.
-No, musi się uczyć…
-To jeden. Jest jeszcze jakiś?
                Piotr zmierzył brata niechętnym spojrzeniem.
-Edmundzie, myślę, że jesteś dość inteligentny, by wiedzieć, ile mam nauki. Znacznie więcej, niż kiedykolwiek mieliśmy, bracie.
                Trzymałam kciuki, aby Edmund jakoś mu się odgryzł, abym nie była jedyną osobą gotową przeciwstawić się kultowi Piotra w naszym domu, lecz mój młodszy brat mnie rozczarował i umilkł.
-Więc… jak mówiłam- kontynuowała mama.-Piotr ma dużo obowiązków i spędzacie ze sobą mało czasu… A to mogło się przyczynić do tego, że wasze relacje… Trochę się… ochłodziły…
                Trochę się ochłodziły. A to ci niespodzianka!
-I uważam, że powinniście zrobić coś razem, we czwórkę, jak za dawnych czasów. –Mama podniosła się z krzesła z wyrazem boleści na twarzy, po czym podeszła do puszki po ciastkach, w której trzymaliśmy pieniądze na drobne, bieżące wydatki. Wyjęła plik banknotów i wręczyła go siedzącemu najbliżej Edmundowi.
-Idźcie na lody, dzieci. Albo do kina. Wiem, że o czwartej puszczają ciekawy film z Charliem Chaplinem.
                Bez żartów.
                Naprawdę… mamy…
                Nie.
                No ale proszę.
                Serio?!
-Serio?!- powiedział na głos Edmund, wytrzeszczając oczy.-Mamy iść do kina?
                Mama z uśmiechem pokiwała głową, najwyraźniej błędnie interpretując jego zaskoczoną minę.
-Tak, kochane dzieci. Tak.
***

                Włożyłam czarną spódnicę, sięgającą połowy łydki, oraz biały płaszczyk, zakończony baskinką. Większość moich rzeczy kupiłam na comiesięcznej wyprzedaży. Część pochodziła też z darów od Koła Opieki. Niekiedy trafiały się tam naprawdę ładne ubrania- niestety, rzadko w moim rozmiarze.
                Piotr krytycznie przyglądał się, jak wkładam stare pantofle mamy na obcasie, równocześnie nakładając szminkę na usta. Zaprotestował gorliwie, kiedy Łucja spytała, czy może się spryskać moimi perfumami.
-Jesteś na to za mała- uciął stanowczo. Kiedy nie patrzył, lekko skropiłam bladą szyję mojej młodszej siostry perfumowaną wodą, której używałam na co dzień, gdyż była bardzo, bardzo tania. Moje perfumy dostałam na osiemnaste urodziny i od tamtego czasu nie zużyłam nawet jednej czwartej buteleczki. Bardzo o nie dbałam, wiedząc, iż są najcenniejszą rzeczą, jaką aktualnie posiadam.
                Odprowadzeni wzrokiem przez mamę, uśmiechającą się do nas blado zza firanki, przeszliśmy przez ulicę i ruszyliśmy w stronę najbliższego kina. Szliśmy w milczeniu tuż obok siebie, bojąc się odezwać lub zrobić jakikolwiek ruch, wykraczający poza narzucony rytm. Stukot moich pantofli ginął w naszych przyśpieszonych oddechach i szeleszczących ubraniach.
                Pierwszy odezwał się Piotr.
-Więc…- zaczął.-Co to za film?
                Łucja zaczęła mu ochoczo opowiadać o fabule, która mnie akurat niespecjalnie wciągała, jednak kiwałam potakująco głową, od czasu do czasu wtrącając swoje trzy grosze. Temat starczył nam akurat na dojście do kasy biletowej.
                Piotr zaoferował się, że weźmie moją marynarkę i płaszczyk Łucji. Przez chwilę w jego geście dostrzegłam błysk dawnego Piotra; Piotra, z którym mogłyśmy żartować, śmiać się i czuć bezpiecznie w jego obecności.
                Teraz nie miałam już tego poczucia bezpieczeństwa. Oprócz dworskich manier, które mój brat ujawniał od czasu do czasu, z jego roli w Zabawie niewiele pozostało.
                Pojawił się Edmund, dzierżąc w dłoniach cztery bilety. On i Piotr przepuścili mnie i Łucję w wejściu na salę kinową. Dostrzegłam, że prawie nie było widzów- jedynie parę pojedynczych osób w górnym sektorze i chłopak z dziewczyną w dolnym. Edmund szepnął nam literkę, oznaczającą nasz rząd, więc razem z moją młodszą siostrą ruszyłyśmy schodami w dół.
                Usiedliśmy rząd wyżej niż owa para. Kiedy zajmowaliśmy miejsca, chłopak obejrzał się przez ramię, aby zobaczyć, któż taki za nim siada. Skrzyżowałam z nim spojrzenie… i o mało co nie jęknęłam.
                To był ten chłopak. Ten chłopak, z którym całowałam się wczoraj w parkowej alejce.
                Zobaczywszy mnie, wykrzywił usta w paskudnym grymasie.
-Ty?- warknął.
-Miło cię widzieć- mruknęłam pod nosem.
                Poczułam, że Piotr na miejscu obok mnie cały zesztywniał.
-Znasz go?- spytał cicho.-To twój kolega?
-Nie- odparłam szybko.-Znam go, ale się nie przyjaźnimy.
                Chłopak najwyraźniej to usłyszał, bo jego twarz zmieniła kolor na purpurowy, co było widoczne nawet w słabym oświetleniu kina. Jego dziewczyna wyraźnie nadstawiała uszu.
-Nie dotknąłbym cię kijem- oświadczył głośno. Dziewczyna zachichotała nerwowo. Ludzie siedzący wyżej od nas zaczęli syczeć z niesmakiem.
-Cicho tam!- warknął ktoś.
-Zuzanno- zaczął powoli Piotr, nie spuszczając wzroku z chłopaka.-Dlaczego ten śmieć cię obraża?
                Miałam ochotę odpowiedzieć mu „to nie twoja sprawa”, a jednak… Po raz pierwszy od trzech miesięcy poczułam, że Piotr zaczął się przejmować. Że poczuł, iż to jednak jest jego sprawa.
-Kolega wczoraj po prostu dość usilnie próbował mnie przekonać, żebym się do niego bardzo, bardzo zbliżyła. Z oczywistych przyczyn odmówiłam, jednak nie sądzę, by to dotarło.
                Dziewczyna, siedząca obok chłopaka, wciągnęła głośno powietrze przez nos.
-Nie wiem, o czym ty mówisz, głupia- zaprotestował nerwowo. Przestrach w jego głosie mówił sam za siebie.
-Moja siostra nie chce mieć z tobą nic wspólnego- powiedział Piotr.-Czy mam ci to może wytłumaczyć ręcznie?
                Chłopak zrobił groźną minę.
-No to chodź, chojraku!
                Widziałam, że Piotr już podnosi się z miejsca, więc złapałam go za rękaw.
-Nie, Piotr, nie warto…
-Co, teraz tchórzysz?- podjudzał go chłopak. Sama miałam ochotę mu przyłożyć, jednak nie mogłam dopuścić do tego, by komuś stała się krzywda.
-Może lepiej wyjdźmy na zewnątrz- zaproponował chłodno Piotr, jednak chłopak tylko go wyśmiał.
-Co, a tu się boisz? No? Chojraku? A może tchórzu?
                Piotr wstał ze swojego fotela, nie zwracając uwagi na moje protesty. Łucja zakryła sobie oczy dłońmi; Edmund przypatrywał się swojemu bratu ze zmrużonymi oczami. Ludzie za nami znów zaczęli syczeć.
                Chłopak też powstał ze swojego fotela i zakrył twarz pięściami, niczym bokser.
-No, dajesz… Założę się, że nawet mnie nie dotkniesz…
                Piotr pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym zamachnął się szybko pięścią. Wiedziałam, że jego ręka nie trafiła w cel- poznałam to po braku głuchego dźwięku uderzenia. Zaskoczony szybkością przeciwnika chłopak cofnął się o krok, wpadając na rząd foteli za nim. Stracił równowagę i runął jak długi, lądując twardo na tyłku i łokciach.
                Ktoś krzyknął coś o ochronie. Chwyciłam Piotra za łokieć, drugą ręką chwytając też Łucję, po czym wybiegłam z sali kinowej, ciągnąc moje rodzeństwo za sobą. Słyszałam, że Edmund podąża za nami.
                Dopiero, kiedy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od kina, odważyłam się zatrzymać w jakiejś bocznej uliczce.
-Co ty zrobiłeś?- krzyknęłam, starając się uspokoić oddech i bijące szybko serce.
-Nawet go nie dotknąłem- odparł ponuro Piotr.-Sam się znokautował.
                Przez chwilę mierzyliśmy się gniewnymi spojrzeniami.
                A potem nasze zagniewane miny zaczęły powoli przeradzać się w uśmiechy… I w następnym momencie wszyscy zanosiliśmy się ze śmiechu. A kiedy zaczęliśmy się śmiać, nie mogliśmy już przestać.
                Łzy wesołości płynęły ciurkiem po moich policzkach, i choć ścierałam je pośpiesznie palcami, nie mogły przestać płynąć. Łucja zgięła się wpół; nawet Edmund dał się porwać głupawce. Staliśmy tak, w wąskiej, brukowanej uliczce, zaśmiewając się do łez, po raz pierwszy od zakończenia Zabawy zachowując się jak prawdziwe rodzeństwo.




_________________________________________________________
Ta ta tam.
Marzy mi się jakieś wyzwanie. Odwalmy coś fajnego, ludzie ♥ Może ktoś ma ochotę coś stworzyć na spółkę?
Nuda. Szkoła. Teatr! Nuda. 



Prolog







Rozwiązła.
                Nie, nie rozwiązła, może bez przesady. To po prostu dobra zabawa, chwila zapomnienia o rzeczywistości.
                Puszczalska.
                Nie, nie puszczalska, przecież nie można wpadać w paranoję. Kiedy chłopak dawał znaki, że jest chętny, trzeba je odpowiednio zinterpretować i równie odpowiednio zareagować.
                Dziwka.
                Nie!
-Nie!- warknęłam na głos. Chłopak, który wciskał usta w zagłębienia mojego obojczyka, ręką sięgając znacznie, znacznie dalej, sapnął ciężko.
-Daj spokój- mruknął.-Będzie fajnie.
                Odepchnęłam go od siebie, czując nagłe obrzydzenie do jego ust, ręki i wybrzuszenia w okolicach krocza.
-Nie będzie fajnie- odparłam, ocierając twarz dłonią. Czułam, że rozmazał mi szminkę. Nawet nie umiał porządnie całować.-Spadaj.
                W jego oczach wyraźnie dostrzegłam urazę. Zacisnął dłonie w pięści, lecz oboje doskonale wiedzieliśmy, że jest zbyt zalany, by utrzymać równowagę, a co dopiero by zamarkować cios.
-Dziwka- wycedził przez zęby, zanim odwróciłam się na pięcie.-Jesteś dziwolągiem i dziwką.
-Nie jestem dziwką.
Mógł mnie obrzucać wszystkimi epitetami. Mógł obrazić wszystkich i wszystko, tylko tego jednego nie powinien mówić. Tego jednego, cholernego słowa.
 Całująca się nieopodal para oderwała się od siebie. Dziewczyna, piękna blondynka ubrana w bardzo obcisły płaszczyk, zachichotała nerwowo.
                Miałam ochotę wepchnąć jej pięść do nosa. Albo zaserwować kilka bełtów w brzuch.
                Bełtów? Jakich bełtów?
-Jesteś dziw..
-Wal się!- krzyknęłam do chłopaka- jak on miał na imię, do cholery?- na odchodnym, po czym podniosłam zrzucony pośpiesznie płaszcz z ziemi, przewiesiłam malutką torebkę przez ramię i ruszyłam w kierunku domu.
***

                Nie spodziewałam się, że zastanę o tej godzinie kogokolwiek z domowników na nogach. Nie miałam siły na kolejne kłamstwa i silenie się na fałszywie słodką opowiastkę o tym, jak to pilnie uczyłam się z przyjaciółką.
                Uczyłam się z przedmiotu, którego prawdopodobnie w tym roku nie zaliczę, no, chyba że szczęśliwie nauczycielka zmieni się w nauczyciela. Mężczyźni zwykle odpuszczali mi wszystkie pały, najwidoczniej tylko z tej okazji, że moja spódniczka skróciła się o kolejne kilka centymetrów.
                Uczyłam się z przyjaciółką, która nie istniała.
-Cześć, mamo- powiedziałam, wchodząc do przedpokoju. Idąc ulicą dostrzegłam, że w kuchennym oknie pali się światło. Całą siłę woli włożyłam w to, aby opanować znużone westchnienie.-Jeszcze nie śpi…
                Urwałam.
                W drzwiach prowadzących do kuchni wcale nie stanęła mama, tylko mój starszy brat. Uniosłam brwi.
-Piotr?
-Mama śpi- powiedział cicho.-Obiecałem jej, że na ciebie zaczekam.
-Uroczo z twojej strony- zakpiłam, rzucając torebkę na szafkę z butami. Ruszyłam w stronę lustra, wiszącego po przeciwnej stronie pomieszczenia, jednak Piotr zastąpił mi drogę.
-Jest piątek- powiedział mi.-Choć praktycznie już pewnie sobota.
-Wiem.
-Przyjechałem na weekend do domu.
-Cudownie. Mogę przejść?
                Wypuścił głośno powietrze przez nos, ale odsunął się nieco. Przepchnęłam się obok niego i stanęłam przed lustrem.
                Ups.
                Jeszcze na ulicy, z lewego policzka starłam rozmazaną szminkę, niepodważalny dowód zbrodni, ale zapomniałam o prawej stronie twarzy. Do płatków nosa miałam czerwone, makabryczne blizny. Zachichotałam cicho i zaczęłam ścierać makijaż z twarzy nawilżaną chusteczką.
                Dopiero po dłużej chwili zorientowałam się, że Piotr uważnie mnie obserwuje.
-No co?- spytałam.
-Nic- odparł.-Po prostu myślałem, że nieco cieplej mnie powitasz.
-Tak? To źle myślałeś.
                Chciałam go zranić. Chciałam, żeby cierpiał tak, jak ja.
                Chciałam, by się dowiedział, jak to jest być wieczną niańką Łucji, jak to jest chodzić do szkoły i wysłuchiwać skarg i pretensji, bo Edmund w szkole znowu wdał się w pyskówkę, a mamę za bardzo bolała głowa,  by użerać się z nauczycielami. Chciałam, by dostrzegł, że podczas gdy on siedzi sobie w ciszy i spokoju, ucząc się do swoich arcyważnych egzaminów, ja… Ja…
                Przez chwilę zrobiło mi się smutno, jednak zaraz potem przypomniałam sobie urażoną minę Bezimiennego Chłopaka, jego zaciśnięte pięści, cuchnący alkoholem oddech i zakazane słowo dziwka i gniew rozgorzał we mnie na nowo.
-Dlaczego taka jesteś?
-Jaka? No jaka jestem, Piotrze? Jestem dziwolągiem? No jasne, wszyscy z rodziny Pevensie są. Żałuj, że nie słyszysz, co się o nas mówi w szkole. Czasami to naprawdę zabawne. Ostatnio dowiedziałam się, że jestem w ciąży z…
-Przestań.
                Zamilkłam posłusznie, uśmiechając się do siebie pod nosem.
-Co, zabolało?
                Posłał mi długie spojrzenie.
-Powinnaś być dla mnie milsza.
                Odwróciłam się twarzą do niego, uśmiechając się z niedowierzaniem.
-Dla ciebie? A to niby dlaczego?- zaśmiałam się głośno.-No tak, pewnie dlatego, że przypomniałeś sobie o nas po… zaczekaj, co mamy za miesiąc? Listopad? Dziękujemy bardzo.
-Przecież piszę listy… Ja się naprawdę staram! Ty nic nie rozumiesz! Uczę się, bo nie chcę, żeby Edmund i Łucja skończyli na ulicy, rozumiesz?! Gdyby nie ja, gdybym się nie uczył, gdybym nie skończył tej cholernej szkoły… Wojna się skończyła, ale…
-Nie wydzieraj się, bo obudzisz mamę- przerwałam mu spokojnie. Spojrzałam prosto w jego piękne, błyszczące od gniewu, niebieskie oczy, po czym dodałam:- Ale masz rację, nie rozumiem. Sądziłam, że już dawno zapomniałeś o Edmundzie i Łucji. Dobrej nocy.
                I zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wrzuciłam czerwoną od szminki chusteczkę do kosza na śmieci i uciekłam po schodach na górę, do swojego pokoju. Cicho zamknęłam drzwi i przekręciłam klucz w zamku.
                Równie cicho zdjęłam ubranie, poskładałam je starannie, pościeliłam łóżko i położyłam się spać. Nie zapłakałam ani razu przez dokładnie sześćdziesiąt cztery dni.
                Ani razu, odkąd zaczęłam nowe, gorsze życie.




___________________________________________________________
Pierwsza część historii: >>klik<<